Syndykatem Zbrodni i Zbrodnią w Bibliotece w konkursie dla syndykalistów – podsumowanie roku
Poniższe spojrzenie na mijający rok 2013 w perspektywie zainteresowań literaturą kryminalną jest w pełni subiektywnym wrażeniem i rości sobie prawa – zgodnie z ideą bloga – wyłącznie do subiektywnej impresji.
Styczeń
W nowy – wówczas – rok 2013 wszedłem lekturą wprost spod choinki. „Zamieć śnieżną i woń migdałów” Camilli Läckberg to mała książeczka wydana jeszcze w 2012 roku, ale i tytułem, i treścią wyraźnie nawiązująca do świąt. Na tym jednak skończyły się miłe i dobre nawiązania. Intryga słaba, nie wciągająca, bohaterowie papierowi, może z wyłączeniem Matta i Bernarda, najciekawszych postaci tej książki, klimat kryminalnej zagadki, pomimo ograniczenia czasu i przestrzeni nie odczuwalny. Wydawca, pisząc na okładce „Uwięzieni w domu goście czują na plecach oddech śmierci….”, wyjątkowo wprowadza przyszłych czytelników w błąd. Tego „oddechu” nie ma. Nie ma tej tajemnicy i odkrywania krok po kroku, mając ciągle zmieniające się na wyciągnięcie ręki, rozwiązanie sprawy. Nie ma tego, co analogicznych historiach daje mistrzyni kryminału.
Tak więc pierwsza lektura nowego roku okazała się dość dużym niewypałem, mocno odciskając piętno czytelniczej wrażliwości, w dalszych miesiącach szukającej jednak książek, bohaterów z charakterem, z jakością tym czymś, nie zawsze dającym się opisać, ale powodującym wypieki podczas lektury.
Ale też w styczniu mogliśmy kupić nowe wydanie „Kanalii” Pawła Pollaka, co w połączeniu z nieco wcześniejszym tytułem „Gdzie mól i rdza”, powodowało całkiem znośną myśl, że polscy autorzy kryminałów potrafią nie tylko nie powielać pomysłów, ale jeszcze zainteresować czytelników całkiem udanymi intrygami kryminalnymi. I by być sprawiedliwym dla skandynawskich autorek, udanie tego swoistego honoru broniły na polskim rynku wydawniczym Asa Larsson „W ofierze Molochowi” i Ninni Schulman „Mężczyzna, który przestał płakać”. Obie powieści nie wybijały się czymś wyjątkowym, lecz jednocześnie i ich autorki potwierdzały swoją równą i dużą klasę pisarską, i ich bohaterki zyskiwały – zasłużenie zresztą – nowych fanów.
Luty
Nieco krótszy miesiąc, to i nieco mniej lektur, zresztą porywał mnie już nurt spraw związanych z pierwszym pilskim festiwalem „Kryminalna Piła 2013”. Na książkę jest jednak zawsze czas. Zacząłem od Johna Lutza i jego „Seryjnego”. I jak to zbyt często bywa Amerykanin podszedł do swojej historii iście po amerykańsku. Trzyma w napięciu niewątpliwie, wciąga intrygą udanie i … wyraźnie narzuca filmowe obrazy. Niestety, moim zdaniem, to kolejny przykład jak autorzy po tamtej stronie oceanu patrzą na literacką fikcję, najczęściej przez pryzmat późniejszego scenariusza i ekranizacji. Takie powieści da się czytać, ale znika z nich magia literacka. Niestety.
Mocnych wrażeń dostarczyła za to debiutująca polska autorka Agnieszka Miklis. Jej „Wściekłą skórę” nie da czytać się obojętnie. I to niewątpliwie największy sukces pisarki. Bardzo udany tytuł, duża wrażliwość na aspekty społeczne, trafione spostrzeżenia natury psychologicznej. Literacko powieść nie osiąga mistrzostwa, ale niewątpliwie nazwisko autorki, jeśli nie zejdzie z wybranej drogi, jeszcze nie raz nas zaskoczy.
Duży potencjał kryje też w sobie autorka zupełnie innej powieści, retro kryminału „Poszukiwana”, Małgorzata Kochanowicz. W jej przypadku krakowską historię detektywa czyta się z nie mniejszym zainteresowaniem, choć drobiazgowością szczegółów z epoki nie da się przykryć potrzeby jeszcze bardziej umiejętnego rozwijania fabuły i postaci literackich.
Marzec
Dla mnie osobiście miesiąc 2013 roku w pełni wyjątkowy i nader kryminalny. Począwszy od dwóch nowości wydawniczych, które miałem przyjemność czytać jako jeden z pierwszych w naszym kraju, a są autorstwa dwóch moich ulubionych pisarzy.
Zacznę od „Pogromu w przyszły wtorek” Marcina Wrońskiego. Po lekturze tej powieści dla mnie w Polsce są dwaj równorzędni mistrzowie retro kryminału, właśnie literacki ojciec „Zygi” Maciejewskiego i oczywiście Marek Krajewski. Dwaj pisarze tak podobni, jak i tak różni. Niedoścignieni. U Wrońskiego zachwyca i język, i humor, i dbałość o szczegóły, i udane oddanie realiów powojennego Lublina, i wrażliwość społeczna, aż wreszcie znakomite poskładanie tego wszystkiego w ramach intrygi kryminalnej. Czysta przyjemność lektury.
Nie inaczej miała się rzecz z książką Ryszarda Ćwirleja. „Śmiertelnie poważna sprawa” przewrotnie do tytułu to inny rodzaj mistrzostwa – humoru literackiego, językowego i sytuacyjnego. A w tym wszystkim pełen absurdów i własnej nieodgadnionej „filozofii” PRL, który prezentowany oczami pisarza daje się doświadczać w sposób wyjątkowy. I nadal jest to kawał mięsistego kryminału z zagadką nader poważną, do rozwiązania przez milicjantów, niezależnie od tego, ile alkoholu wypili.
Ta powieść Ryszarda Ćwirleja ma jeszcze inne znaczenie. Autor, związany także z moim miastem rodzinnym, premierę książki oddał w ręce „Kryminalnej Piły”. To właśnie podczas trwania naszego festiwalu „Śmiertelnie poważna sprawa” ujrzała światło dzienne. A sam festiwal? Trzy dni święta dla miłośników literatury kryminalnej. Możliwości dotąd nieosiągalnych w Pile i w ogóle tej części kraju (Wielkopolsce). Naszymi gośćmi byli: Marek Krajewski, Marcin Wroński, Katarzyna Bonda, Mariusz Czubaj, Paweł Pollak, Ryszard Ćwirlej. Była pierwsza, ku zaskoczeniu samych uczestników, uczniów pilskich szkół średnich, bardzo wciągająca i udana kryminalna gra miejska. Jakżeby inaczej, ze scenariuszem stworzonym w oparciu o historyczne fakty wojenne miasta Piły i wyobraźnię autora tegoż bloga. Wszędzie też dostrzec można było znaczenie współczesnej kryminalistyki, bez której prawdziwy czy fikcyjny detektyw niewiele by zdziałał. To wszystko dzięki Szkole Policji w Pile, a głównie niedoścignionemu pasjonatowi śladów kryminalistycznych, Pawłowi Leśniewskiemu. To on chyba najbardziej zaskoczył – na plus oczywiście – naszych gości pisarzy. Pod tym względem ich osobiste „przygody” z pędzlem daktyloskopijnym i nie tylko są wartością wyjątkową pilskiej imprezy. I pomyśleć, co czeka na naszych uczestników w roku 2014 😉
I nie mogę przemilczeć oczywiście naszego konkursu literackiego na opowiadanie kryminalne z Piłą w tle. Rzecz wyjątkowa w swojej skali i jakości, o czym więcej zamykając grudniowy wpis.
Kwiecień
Pofestiwalowy miesiąc spokojnych lektur. A na liście same nazwiska o utrwalonej klasie pisarskiej, m. in. Henning Mankell, Anne Holt, John Grisham, Lee Child, Kjell Ola Dahl, czy Lisa Marklund.
Ja wspomnę tylko jednym tytule „Mózg Kennedy’ego” Henninga Mankella. To nietypowy kryminał, na polskie wydanie czekał całe dziesięć lat od oryginalnego debiutu. To książka, która cała jest jak jej autor. Pisarz zaangażowany, będący jednocześnie poczytnym autorem świetnych kryminałów, w których widoczna troska jest troska o społeczeństwo, mówiąc jeszcze inaczej – połączenie troski i aktywności społecznej z intrygą kryminalną i zagadką zbrodni. Taka jest ta powieść z niesamowitą dbałością o słowo i wizję literacką.
Maj
Wyjątkowo wspomnę w tym miesiącu mający swoją premierę jeden tytuł, „Krąg” Bernarda Miniera. Kolejne moje niedopatrzenie recenzenckie, czekające na tekst na blogu, bo bez niego nie warto pisać o kryminałach. Lektura w czasie rozkwitania przyrody, ale jednocześnie wyraźnie zimna nie tylko czasem i miejscem akcji. Ta opowieść francuskiego autora naprawdę mrozi krew w żyłach. Znakomite poprowadzenie intrygi, z ciekawymi i zaskakującymi zwrotami akcji, niezwykle interesująco poprowadzone postacie literackie, klimat powieściowy do rozdzielenia pomiędzy niejeden tytuł. To naprawdę w wielkim skrócie opis mistrzostwa pisarskiego autora „Bielszego odcienia śmierci”.
Czerwiec
Czas letni, przedwakacyjnie, w czerwcu otworzył w polskiej literaturze Zygmunt Miłoszewski. Jego „Bezcenny” to książka wobec której czytelnik nie może przejść obojętnie. Podobnie było ze mną i wcale nie mam na myśli skomasowanego ataku marketingowego, który powodował, że okładka książki była widoczna wszędzie. Ta powieść sensacyjna, pojawiła się z zaskoczenia, wbrew oczekiwaniom na kolejne sprawy prokuratora Szackiego. I cóż rzecz. Miłoszewski w „Bezcennym” wkurza i jednocześnie porywa. Wkurza, że tak zdolny, utalentowany autor rzuca swoje siły na tak lekką i powierzchowną książkę akcji. Porywa jednocześnie swoją lekkością pióra, umiejętnością łączenia super szybkiej akcji, wciągającej intrygi, rysowania pozornie szablonowych postaci i sztuką słowa pisarskiego. To mistrz wielostronny, wielonurtowy, że tak rzeknę, ale cicho sza… starczy tych zachwytów. W końcu przed nami ostatnie podobno przygody Szackiego. A i wreszcie jakaś kobieca gazeta zostanie wydana bez wywiadu z autorem „Domofonu”.
Z czerwcowych tytułów i lektur jednocześnie wymienię dwie pozycje. O „Cudzej masce” Aleksandry Marininy pisałem już na blogu, troszkę zawiedziony, bo rosyjskojęzyczna mistrzyni kryminału zbytnio chyba oparła się na utartych własnych schematach i kliszach. Nie zeszła poniżej dobrego poziomu, ale oczekiwań nie spełniła. O drugim tytule „Farma lalek” Chmielarza, ze wstydem stwierdzam, że ciągle jeszcze nie napisałem blogowego postu, co jest w sumie karygodnym błędem i niewybaczalnym zaniedbaniem. Koniecznie to naprawię z nowym rokiem. Teraz tylko powiem tyle, że w perspektywie tego, co wydarzyło się z tegoroczną nagrodą „Wielkiego kalibru” to absolutnym zwycięzcą winien być Wojciech Chmielarz z pierwszą swoją powieścią „Podpalacz”.
W czerwcu był jeszcze „Niemiecki bękart” Camilli Lackberg, kolejny porządnie napisany tom z serii z przedłużeniem do kolejnej szansy udowodnienia przez skandynawską autorkę, że jej powieści są warte tych – moim zdaniem – zbyt licznych nader korzystnych słów o jej twórczości.
Lipiec
Pierwszy z dwóch miesięcy wakacyjnych, z wielu powodów pozwalający na większą liczbę lektur. A tych miłośnik kryminałów w naszym kraju ma wystarczająco dość pod ręką w wielu wydawnictwach.
Dla mnie jedną z najważniejszych i wyczekiwanych lektur tego czasu to kolejna powieść z serii świetnego duetu pisarskiego z nazwiskami Michael Hjorth i Hans Rosenfeldt. Mam na myśli „Grób w górach” z ulubionym, niepokornym i nieobliczalnym bohaterem powieściowym, psychologiem policyjnym Sebastianem Bergmanem. Klasyczna fabuła, wielokierunkowa intryga kryminalna, ciekawie kontynuowane postacie literackie, obowiązkowe u Skandynawów emocje społeczne i pewna poprawność polityczna, i takie poprowadzenie całej historii, że znów czekam na kolejną powieść z serii. To się nazywa robić sobie fanów czytelniczych.
W wakacje naprawiałem także zaległości lekturowe z, tak ważnego dla polskiego rynku książkowego, wydawnictwa „Oficynka”. Przede wszystkim idzie o promocję i wyszukiwanie polskich talentów w zakresie literatury kryminalnej, grozy i sensacyjnej. A wybór jest szeroki i przedni. W czasie dłuższych dni niż nocy w pierwszej kolejności cieszyły tytuły ukrywające dużo humoru i lekkości (choć nie tylko), pomimo solidnych dawek kryminalnych intryg i porządnych śledztw, by wymienić tylko: „Trup z Nottingham” Saszy Hady, „Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” Joanny Łańcuckiej, „Postrzelony” Alfreda Siateckiego, „Hotel Zaświat” Przemysława Borkowskiego oraz debiutancki „Literat” Agnieszki Pruskiej.
Sierpień
Ciąg dalszy wakacyjnych lektur, i to nie zawsze tych wprost z półek księgarskich, a we wakacje sporo ciekawych rzeczy nas się pojawiło, choćby „Święty psychol” Johana Theorina, o którym jeszcze zabloguję. Letnie pamiętne lektury to jednak jeszcze dwa ważne dla mnie tytuły: „Tajemnica pułkownika Kowadły i „Głoa Niobe”.
„Tajemnica pułkownika Kowadły” Tadeusza Cegielskiego okazuje się być bez wątpienia jednym z najlepszych polskich kryminałów tego roku wydawniczego. Powieść czyta się jednym tchem, z olbrzymią przyjemnością i zaciekawieniem. Cegielski posiadł niezwykle cenny dar wciągania do gry literackiej każdego czytelnika, który sięga po jego książkę. I niekoniecznie – uwierzcie mi – musi to być fan kryminałów. Podobnie usatysfakcjonowany będzie miłośnik Warszawy czy nawet każdy tropiciel życia miejskiego, w tym historii, tajemnic miejsc i czasu. To także powieść miejska, tak coraz bardziej charakterystyczna dla polskiego nurtu literatury kryminalnej. Warszawa lat pięćdziesiątych na kartach książki nie tylko ożywa, ale więcej, bije swoim własnym, niepowtarzalnym tętnem i legendarną już aurą odwilży lat gomułkowskich.
I jeszcze jedna lektura, wieńcząca wakacje. Niestety z tych, w których oczekiwania są większe niż podany czytelnikom efekt końcowy w postaci książki. Mam na myśli „Głowę Niobe” Marty Guzowskiej. O książce dość obszernie pisałem na swoim blogu, nie będę więc powtarzał w szczegółach. Jedno jest pewne, Marta Guzowska w drugiej swojej powieści swoim pomysłem fabularnym niepotrzebnie zmierzyła się z niedoścignioną matką kryminału Agathą Christie. Niepotrzebnie, bo nieudanie, i jeszcze jedno jej bohater i sama intryga chyba urwały się spod kontroli samej autorki. I nie pomogą zaklęcia spod znaku ironii literackiej, do których zresztą sama pisarka nie przyznaje się tak chętnie, jak jej – mimo wszystko – zadowoleni czytelnicy.
Za to pewna ironia, uśmiech, bo przecież nie serio, kryją w sobie zbudowane portrety psychologiczne w oparciu o pismo ręczne podczas Darłowskich Spotkań Literackich. Ta znakomita impreza po raz kolejny przesiąknięta duchem kryminału, swoim swobodnym, lecz i profesjonalnym duchem, pozwoliła na tak specyficzną formę relaksu intelektualnego. A wszystko dzięki uporowi Wielkiego Drwiącego, Mariusza Czubaja.
Wrzesień
Konotacje jesienne, choć klimat lektur gorący. Skoro najmocniejszą powieścią miesiąca została oczekiwana nowa książka Marka Krajewskiego „W otchłani mroku”.
„W otchłani mroku” to wyjątkowa powieść na tle wszystkich tytułów autora głównie z jednego powodu. Autor realizuje w niej swoją idée fixe. Tą idée fixe u Krajewskiego było – jak się wydaje – stworzenie powieści, w której zderzają się idee i myśli filozoficzne, ścierają się dwie wizje ludzkiego spojrzenia na cierpienie i zło tego świata. Pisarz zaserwował także swoim czytelnikom niesamowicie intrygującą niespodziankę. Postać Popielskiego została poprowadzona nader ciekawie z perspektywy psychologicznej, albowiem wyraźnie żyje i na naszych oczach zmienia się, ewoluuje w sposób nader autentyczny. To bardzo dynamiczny i przekonujący profil bohatera, w którym doświadczenia zbrodni kryminalnych i ścigania ich sprawców z poprzednich powieści współdziałają z empirycznym dotykiem ogromu zła i eksterminacji wojennej w przemianach osobowościowych bohatera. I jeszcze na dokładkę ta dbałość o język literacki, wręcz pedantyczna i niedościgniona. To kiedy kolejna powieść mistrza z Wrocławia
Za to zupełnie świeżym odkryciem czytelniczym września był Dror A. Mishani. Jego „Chłopiec, który zaginął” to lektura z niezwykłą fabułą i pomysłem autotematycznym, który – jeśli nawet nie będzie się podobał innym czytelnikom – to na pewno zaskoczy, a i zadziwi. I jeszcze ten Izrael, w którym przecież mówiąc słowami głównego bohatera nie można napisać dobrego kryminału.
Zamykając wrażenie z tego czasu lektury nie mogę wspomnieć o Tomaszu Białkowskim Jego cykl kainowski, z trzema powieściami, zrecenzowany dokładnie już na blogu, to przykład, że są pisarze o dużej, wielkiej nawet mocy, ale jeszcze ciągle bez tego tytułu przełomowego, najważniejszego dla siebie, czytelników i literatury polskiej.
Październik
I wysypał się worek ciekawych, udanych lektur. Trudno pisać o wszystkich i nietrudno skrzywdzić, omijając kogoś. Spróbuję jednak przywołać to, co najbardziej utkwiło z czytelniczej pamięci.
Tomasz Sekielski i jego „Obraz kontrolny”. Po cichu oczekiwałem jeśli nie katastrofy to jednak porażki pisarskiej. Wychodziłem z założenia, to się nie może udać. A jednak kolejna przygoda nieobliczalnego dziennikarza jest jeszcze bardziej niewyobrażalnie mocna i plastyczna. I ciągle jeszcze wiarygodna, ciekawa i jak wciągająca. Porządny kawał sensacji.
Sekielski to jednak nikt przy Mariuszu Zielke. „Formacja trójkąta” uderza podczas lektury totalnie. Kawał cholernie dosadnej literatury z fragmentem życia wprost z ulic naszego kraju. Na przekór tak nierealny, że aż realny do granic rzeczywistości. To nie żarty, niech wszyscy ci, którzy mogą (nawet anonimowo) zostać opisani w kolejnych powieściach Zielke. Po tych z „Formacji trójkąta” CBA przyszło z kajdankami do założenia raptem tydzień od premiery książki.
Powtórzę po raz kolejny, w październiku objawiła się moja słabość do powieści Iwony Mejzy. Zgrabnie ułożonych intryg kryminalnych w książce „Wyszedł z domu i nie wrócił” z tak dużą dozą humoru, że tylko czytać, bawić się i odpoczywać. Do tego służy literatura. Nie tylko zbawia narody (a zbawia?), nie tylko uczy, nie tylko straszy, nieraz przede wszystkim bawi.
I jeszcze kolejny autor ze „stajni” wydawniczej „Oficynki”, Krzysztof Beśka. Zaszalał w „Ornacie z krwi”, udanie prowadząc intrygę od czasów chrztu Polski poprzez śmierć mistrza krzyżackiego, przygody braci Koperników po współczesne gry wywiadowcze. Oj, udaje się nieraz rozmach literacki autorom.
Nie zawsze za to udaje się członkom jury, jak w przypadku tegorocznej nagrody „Wielkiego Kalibru”. Nominowane książki? Rzecz do dyskusji, ale tragedii niebyło. Nagroda czytelników – właściwa i trafna, dla Wrońskiego, no ale to właśnie czytelnicy decydowali. Nagroda główna jury… każdy reprezentuje jakiś gust. Zastanawiam się tyko ciągle, dlaczego na kilkanaście godzin przed ogłoszeniem, ukrywanej przecież dla szerokiej publiczności informacji, wygrałbym zakład u bukmacherów kto nagrodę otrzyma.
Listopad
Nie mogę zacząć od „Policji” Jo Nesbo. Pisarz położył swoich czytelników na łopatki. Totalnie i nie popełnił przy tym grzechu pychy i zadufania w swojej twórczości, co już niejednokrotnie u piszących Skandynawów wystąpiło. Już pisałem wyczerpująco o książce. I nie pozostaje nic więcej, nie przeczytałeś, żałuj.
Nesbo trzyma się mocno. Potknięcia jednak bywają, taka rzecz zdarzyła się w tym roku w polskich wydaniach Val McDermid. „Trujący ogród”, piąty tom z bestsellerowej serii, i tym razem wyjątkowi bohaterowie, psycholog kryminalny Tony Hill i nadinspektor Carol Jordan, trafiają na niezwykle skomplikowaną zagadkę i odnajdują sprytnego, działającego z ukrycia zabójcę. Szkoda tylko, że w takiej zgrabnie zarysowanej całości, zbyt wiele zasłaniają powrześniowe (zamach na World Trade of Center) reminiscencje poprawności politycznej i religijnej, trochę zaskakujące u autorki pochodzącej ze Szkocji. Na szczęście w kolejnej tegorocznej wydanej powieści „Odpłata” nastąpił z najwyższą klasą powrót do szybkiej akcji, ciekawej intrygi oraz psychologicznie rozbudowanej gry między postaciami literackimi.
Zawiódł trochę w listopadowych lekturach „Simon Beckett”. Jego „Rany kamieni” po raz kolejny wpisują się w udany zestaw tytułów literackich, z czego brytyjski pisarz słynie. Sama fabuła skonstruowana jest bez większych wad, ma swój klimat, miejscami bardzo wyraźny i mroczny, jak w poprzednich powieściach. Czegoś jednak tak bardzo beckettowskiego zabrakło, gdzieś uleciał przede wszystkim niesamowity duch dochodzenia do prawdy zbrodni głównego bohatera. No, ale skoro bohater jest inny, szkoda tylko, że nie tak samo doskonały pisarsko.
Ten miesiąc to także recenzencka przygoda z dwiema książkami-legendami, o charakterze dziennikarstwa, najwyższych lotów i tego, który świadomość Polaków na temat ogromu zła, jego źródeł w tej wersji mafijnej i bardziej osobistej, rozwinął w sposób zdecydowany i na lata. Mam na myśli nowe w sumie poprawione i poszerzone wydania „Polskich morderczyń” Katarzyny Bondy i „Nowego alfabetu mafii” Ewy Ornackiej i Piotra Pytlakowskiego. To pozycje obowiązkowe dla policjanta, prawnika, dziennikarza, czy zwykłego obywatela.
Grudzień
Zamykając tegoroczny kalendarz wrażeń czytelniczych, nie mogę nie zauważyć, że jest on wybitnie wybiórczy. W pierwszej kolejności nie jestem w stanie na bieżąco pisać i recenzować wszystkie przeczytane książki. Literatura kryminalna to moja pasja, lecz podstawowe zajęcie to przekazywanie wiedzy i umiejętności kryminalistycznych młodszym i trochę starszym stażem policjantom. Druga, duża część moich zawodowych peregrynacji to świat fałszerstw, w którym to spełniam się i służę pomocą wymiarowi sprawiedliwości oraz organom ścigania jako biegły sądowy i ekspert w dziedzinie kryminalistycznych badań dokumentów. Skoro literatura to pasja, to czytanie odnajduje swój czas, tym bardziej jeszcze mniej zostaje na jej opisanie. A przecież jeszcze zawsze są książki nie przeczytane.
Jeśli omijam tytuły to robię to albo nieświadomie i niecelowo, do nich na pewno wrócę i swój czas recenzencki poświęcę, ale też mogę to robić zupełnie świadomie i celowo, z wielu przyczyn. Te jednak niech zostaną moją tajemnicą.
Skoro podsumowuję 2013 rok to koniecznie muszę jeszcze wspomnieć o trzech rzeczach. Zacznę od „Wołania kukułki” Robert Galbraith, w rzeczywistości J. K. Rowling. O samej książce i historii jej wydania pod pseudonimem pisałem, podobnie jak inni. O powieści warto wspomnieć, bo to kawał porządnego, klasycznego kryminału, z ciekawym procesem dochodzenia do prawdy zbrodni i udanym początkowym materiałem bohaterów literackich.
Ferdinand von Schirach. Właściwie, gdybym miał najtrafniej nazwać, określić mistrzostwo literackiego tego piszącego adwokata z Berlina, powinienem już żadnych więcej słów nie używać. Recenzowałem wcześniej zbiór jego opowiadań „Wina„, powieść „Sprawa Colliniego” też doczeka się moich uwag, ale jedno muszę napisać – rzadko już w naszym XXI wieku znaleźć takie połączenie etycznego wyczulenia i dbałości o słowo pisane. To nie są już kryminały, to arcydzieła literatury jako takiej.
W ostatnim akapicie podsumowania mojego kryminalnego roku 2013 nie mogę być trochę niesamolubny. Maczałem przecież w tym palce. A więc jeszcze raz książka, tym razem „Kryminalna Piła. Błąd w sztuce”. Pod przewodnictwem Ryszarda Ćwirleja ulicami i zaułkami kryminalnej Piły w ślad za nieuchwytnymi przestępcami kroczą Izabela Szymczak, Robert Małecki, Andrzej Klawitter, Karolina Wilczyńska, Joanna Pawłusiów, Beata Sołowiej, Marta Matyszczak, Michał J. Zieliński, Jarosław Oryszak, Katarzyna Wójcik, Joanna Gręda, Dorota Dziedzic-Chojnacka, Paweł Kukliński oraz Marek Dryjer. Książka ta z pewnością wzbogaca literacko-kryminalną mapę Polski. Pisarską ręką łączy Piłę i jej gościnny klimat ze śledczym dążeniem do rozwiązywania najmroczniejszych nawet intryg, w których istotną rolę odgrywa intuicja i wiedza policjantów służby kryminalnej, oparta na dążeniu do prawdy i sprawiedliwości.
Na koniec życzę wszystkim jeszcze lepszego czytelniczo-kryminalnego 2014 roku!
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB
Przeczytane „Poszukiwana”,”Bezcenny”,”Cudza maska”,”Obraz kontrolny”,”Wyszedł z domu i nie wrócił”,”Formacja trójkąta”.
„Policja”,”Rany kamieni”,”Polskie morderczynie”.
Zaczęłam czytać „Wołanie kukułki”.
Pani Krystyno, tak więc widzę znakomite lektury za Panią, koniecznie jednak polecam także Krajewskiego, bo nie wymienia go Pani, jak i Wrońskiego, niebawem nowa pozycja w wydawnictwie W.A.B. Proszę też nie zapominać z zagranicznych w pierwszej kolejności O Minierze – rewelacyjny klimat i jakość intrygi. I koniecznie proszę przeczytać Mishani. Ten Izraelczyk, nie wiem czy się spodoba, ale powinien Panią zaskoczyć. Pozdrawiam z Nowym Rokiem