Zapowiedź publikacji najnowszej powieści autorstwa Mariusza Czubaja to przykład jak jedna informacja medialna potrafi stać jednoczesną radością i smutkiem czytelniczym. Radością, bo premiera „Ciosu kończącego” miała być kolejnym spotkaniem z ulubionym bohaterem jednej z najlepszych polskich serii kryminalnych. Mało która postać literacka, tak jak Rudolf Heinz stworzony przez autora „Piątego beatlesa„, daje się nie tylko lubić, ale zapada w pamięci, fascynuje i intryguje. To postać, która niewątpliwie należy do grupy figur fanowskich. Co szczególnie nie powinno dziwić ze względu na cechy, które książkowy profiler posiada. Niestety w autorskiej zapowiedzi nowej książki ukrywał się też smutek i żal. Oto bowiem Mariusz Czubaj zapowiedział zamknięcie serii i de facto pożegnanie się tym samym ze wspomnianym bohaterem.
Już sam tytuł najnowszej powieści, „Cios kończący”, staje się więc poniekąd i dosłowny, i symboliczny. Znając pomysłowość i przewrotność autora „Martwego popołudnia” w oczekiwaniu na lekturę książki w głowie kiełkowała mi nieustannie bardzo niepokojąca myśl. A co będzie jeśli pisarz uśmierci swojego bohatera? Gdzieś ten lęk ciągle się pojawiał, choć uspokajałem się w głównej mierze wiedzą jaką na temat literackiego gatunku kryminału posiada Czubaj. Współtwórca razem z Wojciechem Bursztą dwóch znakomitych tytułów poświęconych tej właśnie literaturze gatunkowej, „Krwawej setki” i „Kryminalnej odysei”, także prywatnie jest wielkim admiratorem serii fanowskich. Myślałem sobie, że ktoś kto jest wielbicielem dozgonnym Jacka Reachera i nie odpuszcza sobie okazji zadać pytanie podczas spotkania autorskiego Lee Childowi, to ktoś taki nie może uśmiercić własnego bohatera. Bohatera, który fanów ma na pewno i to w nie małej ilości. Czy rzeczywiście uśmierca tą postać, to już muszą czytelnicy sami odkryć podczas lektury recenzowanej książki.
Jedno jest pewne. Takiego Rudolfa Heinza jeszcze nie było. Charakterologicznie bohater wcześniejszych powieści z serii nie był na wyżynach witalności i hurraoptymizmu życiowego. Nie licząc oczywiście momentów zagrożenia zdrowia i życia, w których to wzrastający poziom adrenaliny oraz wysokie poczucie konieczności przeciwstawiania się złu wydobywało niespotykaną energię w komisarzu. Dzięki niej zresztą rozwiązywane były ostatecznie prowadzonego przez niego sprawy kryminalne. Tym razem jednak autor „Kołysanki dla mordercy” rzuca czytelnika wprost w ciemną otchłań depresji, która staje się udziałem głównego bohatera książki. I skuteczne to zawiązanie czytelniczego dialogu z książką. Czubaj robi to w swój charakterystyczny sposób, bardzo oszczędny narracyjnie, ale jednocześnie efektywnie. Podskórnie, i to śmiem twierdzić, że nie w przenośni, ale dosłownie czujemy od pierwszych kart powieści czarną czeluść depresyjnego wyłączenia emocji aż do zniechęcenia życiem. Lakoniczność narracyjnych wypowiedzi w zadziwiający współgra i wzmacnia osamotnienie Heinza. Motyw samotności w recenzowanej książce pełni zresztą ważną rolę w wymiarze realistycznym na poziomie wykreowanych postaci, ale także w wymiarze symbolicznym.
W Hipisie z „Ciosu ostatecznego” mniej już typowego policyjnego profilera, co w sumie zrozumiałe, skoro trafił na zawodową emeryturę, a więcej zaangażowania czysto ludzkiego. Siłą napędową jego działań tylko pozornie jest chęć odkrycia prawdy zbrodniczych działań. W rzeczywistości dopiero tak daleka droga biografii powieściowej, zamknięta w szóstej w kolejności książce z serii, zdziera z jego twarzy zewnętrzne maski. To swoista wierność tym najbliższym, Kastoriadisowi i Gotyckiej Jolce, to dla dawnej partnerki angażuje się na serio i w pełni w prowadzone śledztwo. I po raz kolejny, choć chyba tym razem najsilniej literacko, dociera do granic życia i śmierci. W końcu to cios kończący.
Konstrukcyjnie powieść jest udanym klasycznym kryminałem, w którym fabularna akcja przyspiesza przyjmując szaty thrillera, a w perspektywie całości stanowi bardzo wyważoną kompozycję bez zbędnych scen i narratorskich dywagacji. Oszczędność pisarska Czubaja jest zaletą, a miłośnikom bon tonów i zabawnych dygresji, skrzących nierzadkimi nawiązaniami kulturowymi i politycznymi, sprawi sporą przyjemność. „Cios kończący” tytułem i treścią wyjątkowo trafnie wpisuje się w porządek sześciotomowej serii, otwartej książką „21:37” (nagrodzoną Wielkim Kalibrem) i doprowadzonej do „Piątego beatlesa”, kto wie czy nie najlepszej powieści cyklu. I tu pojawia się największe zaskoczenie omawianego tytułu. Autor w posłowiu, znamiennie rozpoczynającym się od słów „Dead story: trzynaście lat z Rudolfem Heinzem”, dokonuje wyjątkowego podsumowania, wcielając się w rolę pisarza, ale po troszkę także wnikliwego krytyka surowo oceniającego swoje dokonania powieściowe z policyjnym profilerem. A ja mam nadzieję, jak wielu innych fanów twórczości Mariusza Czubaja, że komisarz Heinz będzie ciągle żywy!
Przeczytane dzięki wydawnictwu W.A.B.
Recenzja: Mariusz Czubaj „Cios kończący”