Kiedy brałem do ręki powieść kanadyjskiego pisarza Willa Fergusona zatytułowaną „419. Wielki przekręt” miałem duże obawy co do jej atrakcyjności literackiej przy jednoczesnym zainteresowaniu potencjalną fabułą. Wiedziałem bowiem, że dotyka ona bardzo istotnego tematu oszustw finansowych typu nigeryjskiego, ale jednocześnie zastanawiałem się czy wystarczy to na dobrą powieść. Po lekturze wiem już, że nie tylko wystarcza, a przede wszystkim zaskakuje tym, czym naprawdę ta książka jest.
Wypada zacząć jednak od tytułowego wielkiego przekrętu związanego z liczbą 419 – numeru artykułu w kodeksie karnym Nigerii, w którym odkryto prawną lukę, pozwalającą na szerokie nadużycia. Ten rodzaj oszustwa – mówiąc najprościej – polega na wciągnięciu ofiary w fikcyjny transfer zazwyczaj dość znacznej kwoty pieniędzy z któregoś z krajów afrykańskich (najczęściej Nigerii, stąd sama nazwa przestępstwa) lub innego kraju. W procedurze osaczania swojej ofiary oszust proponuje udział w zyskach lub podział pieniędzy po otrzymaniu przelewu na jej konto ze źródła o wątpliwej legalności. Operacja ta rzekomo wymaga dodatkowych działań w rodzaju opłacenia prawników, założenia fikcyjnej działalności gospodarczej, przekupywania urzędników państwowych itp. Ofiara zwabiona chęcią zysku i nieznająca struktury urzędniczej państwa, z którego rzekomo mają zostać przelane pieniądze, godzi się na zainwestowanie własnych funduszy w celu przeprowadzenia właściwej transakcji. Opłaty ponoszone przez ofiarę są w rzeczywistości przechwytywane przez oszusta, który następnie znika, nie dokonując ostatecznie żadnej wpłaty na rzecz ofiary. Według różnych źródeł od końca lat 90-tych dwudziestego wieku do czasów nam współczesnych w tego typu oszustwach i innych podobnych ofiary, wywodzące się głównie z USA, miały stracić już sumę pomad miliarda dolarów. Sam typ oszustwa w wielu swoich odmianach i modyfikacjach istnienie do dzisiaj. Po sieci internetowej krążą nieustannie miliony listów elektronicznych wabiących przyszłe ofiary. Rzeczywisty rozmiar trudny jest do oszacowania, co wynika z charakteru działań oraz coraz większej świadomości użytkowników sieci o tego typu zagrożeniach. Często nie wiemy, że i my jesteśmy potencjalnymi odbiorcami korespondencji wciągającej w proceder, bo dziś w sukurs przede wszystkim przychodzą nam programy antyspamowe i antywirusowe. I nie jest to wyłącznie problem mieszkańców USA czy innych krajów anglojęzycznych. Przy dzisiejszej globalizacji i powszechności usług internetowych nie ma chyba osoby, która nie zetknęłaby się osobiście z propozycją wzięcia udziału w tym procederze. W rzeczywistości o tym, że ktoś padł ofiarą takiego oszustwa dowiadujemy się za późno, po fakcie. Nie inaczej ma się rzecz w powieści Fergusona. W Calgary ginie w wypadku samochodowym Henry Curtis. Początkowo policja podejrzewa, że jego wóz został zepchnięty z mostu. Z czasem pojawia się coraz więcej wątpliwości. Czy to faktycznie nieszczęśliwy wypadek, czy celowe działanie, a może nawet samobójstwo? Co tak naprawdę stało się na tej drodze. Sprawę wyjaśnia sierżant Brisebois, ale im bardziej zagłębia się w ostatnie chwile życia ofiary, tym zamiast odpowiedzi pojawia się jeszcze więcej pytań i zagadek. Z tą najważniejszą na czele: czy otrzymany sporo wcześniej tajemniczy e-mail z Afryki z prośbą o pomoc osieroconej nigeryjskiej dziedziczce fortuny, rozpoczynający historię skomplikowanych międzynarodowych „interesów” i doprowadzający do bankructwa, ma jakiś związek ze śmiercią Henry’ego Curtisa? Na te pytania, ale także realizując potrzebę spojrzenia w oczy tych, którzy doprowadzili do śmierci ojca, odpowiedzi szukać będzie samodzielnie w niebezpiecznej podróży do Afryki córka Henry’ego, Laura.
To zarzewie i zarys głównej, wiodącej historii fabularnej. Nie jedynej jednak. Dla mnie to było wyjątkowe zaskoczenie, jak fabułę powieści potraktował autor. Po pierwsze tylko pozornie tak skonstruowana opowieść tworzy z tytułu „419. Wielki przekręt” gatunkowo powieść kryminalną czy sensacyjną, bo takową nie jest, nie licząc oczywiście części wątków. A tych mamy tutaj sporą – ku kolejnemu zaskoczeniu i wbrew oczekiwaniom – ilość. Tak naprawdę wątków fabularnych mamy cztery, dwa z nich – nazwijmy je afrykańskimi z uwagi miejsce akcji – początkowo tajemniczo dalekie są od związków z wątkiem wypadku Henry’ego Curtisa, dominującym, inicjującym całą książkę. Wraz z wspomnianą podróżą córki ofiary do Nigerii i narracyjnym tokiem opowieści wątki zaczynają się łączyć, uzupełniać i nawzajem tłumaczyć. Muszę przyznać, że to mały majstersztyk kanadyjskiego pisarza, który potrafi w napięciu trzymać czytelnika właśnie zagadką opowiadanych historii. Po drugie główne miejsce akcji (nie licząc początkowego fragmentu dziejącego się w Kanadzie) to totalna niespodzianka – Afryka. To Czarny Kontynent jest głównym bohaterem powieści, a dokładnie Nigeria, która jest jak zwierciadło odbijające realny obraz większości państw środkowej Afryki. Will Ferguson przedstawia nigeryjską rzeczywistość bardzo plastycznie i obrazowo z dużą domieszką bardzo realistycznego budowania emocji wprost – powiem trochę metaforycznie – wprost z ziemi afrykańskiej. Przy okazji mam wrażenie, że z jednej strony to zasługa literacko wyczulonego języka autora, ale też chyba mocne słowa pochwały należą się tłumaczowi, Jędrzejowi Polakowi za udany dobór form słownych. Wyczuwa się też dużą dozę wiarygodności, którą zresztą potwierdza głęboki i szeroki research pisarski. Wszystko to powoduje, że te karty powieściowe czyta się nieobojętnie, a wręcz z niedowierzaniem, szokiem i pewnym bólem Europejczyka, nie zdawającego sobie sprawy jak bardzo skomplikowaną tkanką społeczną, religijną, kulturową i polityczną jest państwo nigeryjskie. W nienaturalnie określonych graniach tkwią obok siebie chrześcijanie i muzułmanie, a nie możemy zapominać jeszcze o tych, którzy tych religii nie wybrali, tylko kontynuują wiarę lokalną, plemienną. Zresztą kultura plemienna kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset, enklaw to kolejny wsad do tego ciągle wrzącego tygla społeczno-kulturowego. Ferguson nie zapomina, wybitnie podkreślając, o cywilizacji zachodnich (USA i Europa), które w Nigerii nie stanowią tematu dla pochwał, lecz są symbolem totalnego wykorzystania. To najmocniejsze i najbardziej emocjonalne czytelniczo strony powieści. Od bezmyślnej i bezgranicznej eksploatacji bogatych w złoża naturalne ziem nigeryjskich z niepowrotnym niszczeniem miejscowej natury i kultury rdzennych mieszkańców. Nie mniej przejmujące są sceny wojny domowej, choć prowadzonej przez tubylców, to wywołanej jednak w głównej mierze przez przemiany i działania obcych, zwłaszcza spod znaku firm naftowych. Poza kulturą i religią także poziom życia wpisuje się w obraz pełen dychotomii i chaosu. Tutaj bogactwo miesza się z biedą, piękno i luksus z brudem i zanieczyszczeniem kanałów. A pośród tego wszystkiego mieszkańcy Nigerii. Wstrząsające i dające do myślenia sceny.
W tej scenerii, chwilami niepokojącej, miejscami brutalnej, toczą się losy ludzkie. I o one są motywem wiodącym we wszystkich wątkach fabularnych, zarówno tych związanych z kanadyjską historią Henry’ego Curtisa i poszukiwań jego córki, jak i tych opowiadających historie wprost z głębi nigeryjskiego kraju. Mam na myśli postacie Nnamdiego, Aminy i Winstona. Tylko jeden z tych bohaterów już od samego pojawienia się na kartach książki może łączyć z wiodącym wątkiem oszustwa związanego z tytułowym paragrafem 419. Pozostałe dwie opowieści-wędrówki docierają i fizycznie, i fabularnie w odpowiednie, wspólne miejsca dość krętymi, ale równocześnie interesującymi i bardzo obrazowymi ścieżkami. Nie chcę napisać ani słowa więcej na ich temat, by nie zepsuć przyszłym czytelnikom lektury. Jedno jest pewne ta powieść mało kogo zostawi obojętnym, mało kogo nie zmusi do myślenia, refleksji, jakże w większości przypadków ciemnej i bolesnej. „419. Wielki przekręt”, choć opiera się na motywie o charakterze kryminalnym, to jest jednak przede wszystkim książką obyczajową. Począwszy od historii Henry’ego Curtisa, który swoją śmiercią i dochodzeniem do prawdy przez córkę obnaża sztuczność i znikomość relacji, więzów rodzinnych. Poprzez historie nigeryjskich bohaterów, zmagających się przede wszystkim ze swoim losem, zapisywanym i kreowanym głównie przez realia miejsca, w którym przyszło im urodzić się, żyć i walczyć (nawet trzeba powiedzieć wprost – o przetrwanie). Aż do scen finałowych, które wywołują pytania o sens i smak zemsty, choć przekornie, ale także o źródła zła i cenę rozwoju naszych współczesnych cywilizacji. Nie mniej ważne są również kwestie kulturowych i społecznych uwarunkowań pojedynczych losów ludzkich. Pozornie tego nie widać, ale wnikliwy i wrażliwy czytelnik w tej niepozornej powieści odkrywać może wiele pokładów i warstw emocjonalnych i tematycznych. I może to mrzonka, ale przynajmniej jeden rocznie tego typu tytuł powinien przeczytać każdy mieszkaniec zachodniej cywilizacji.
Czytałam jakiś czas temu. Świetna książka. Niezmiernie mi się podobała. Niesamowite jak jesteśmy naiwni w swoim postępowaniu.
Zapraszam do mnie – Akcja czytelnicza – Podaj dalej…czyli książka w podróży
http://monweg.blog.onet.pl/2014/07/09/podaj-dalej-czyli-ksiazka-w-podrozy-odblask/