Stephen King
Tytuł: Znalezione nie kradzione
Tłumaczenie: Rafał Lisowski
Wydawca: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-7985-580-3
Liczba stron: 544
…
Najnowszą powieść Stephena Kinga wydawca zapowiada, budząc wyjątkową ciekawość – fascynacja literaturą… wspaniała sprawa! Chyba, że ktoś przekracza granice i fascynacja zamienia się w obsesję. Nie przypomina Wam to niczego? Oczywiście, jeśli mówimy o Kingu, to momentalnie na myśl przychodzi słynna z ekranizacji powieść „Misery”. Uspokajam, pojawiająca się na półkach księgarskich nowość „Znalezione nie kradzione” nie jest jakąkolwiek powtórką tego, co już było. Pozornie podobna historia i ograny temat u Kinga znajduje świeżość i nową, bardzo atrakcyjną twarz.
Powieść autora „Miasteczka Salem” nie jest klasycznym kryminałem, w którym dominującą rolę odgrywa śledztwo, dzięki któremu odkrywamy sprawcę zbrodni. Stephen King stawia, podobnie jak w wielu innych wcześniejszych książkach, na grę napięciem emocjonalnym i fabularną niewiadomą. Umiejętność tą w swoich mroczniejszych tytułach posiadł na wysokim poziomie, co skrzętnie wykorzystuje w recenzowanej powieści, kreując wydarzenia na dość rozciągniętej linie czasowej. Zaczyna odległą, bo z końcowych lat siedemdziesiątych, sceną przestępstwa. Narracyjnie poprowadzona została ona wręcz doskonale. Mamy rok 1978, Morris Bellamy wraz z dwoma kolegami napada na samotną, oddaloną od innych, farmę genialnego pisarza, Johna Rothsteina. Motyw napadu najzwyklejszy w świecie – rabunkowy. Konfrontacja sprawców z ofiarą dość szybko przynosi informacje o sejfie. Zdaje się, że cel przestępców zostaje osiągnięty. Nic bardziej mylnego, z pozoru kryminalną sytuację maltretowania ofiary autor zamienia w rozgrywkę natury psychologiczno…literackiej. Całego smaku dodaje fakt, iż jest to starcie wielkiego pisarza ze swoim wielbicielem. Starcie autora z czytelnikiem. Nie zapominajmy jednak to także pojedynek sprawcy i ofiary. Pieniądze jako łup przestają mieć znaczenie. Sejf gospodarza kryje bowiem cenniejszy skarb. Nie inaczej bowiem trzeba nazwać niepublikowane rękopisy, zwłaszcza, że Bellamy ma za złe pisarzowi to, co zrobił ze swoim bohaterem literackim. Z buntownika, pokoleniowego idola zamienił go w oportunistę bez idei i szczerych wartości. King rewelacyjnie rysuje przed nami scenę pełną autentycznych emocji, w których równorzędną rolę odgrywają wrażenia i pragnienia czytelnicze obok afektu i napięcia tak charakterystycznego dla zdarzeń kryminalnych, stanowiących zagrożenie dla życia i zdrowia. Jaką przyjdzie zapłacić cenę za czytelnicze pragnienie lektury z dalszymi losami ulubionego bohatera i jaką cenę poniesie pisarz za swoją wizję literacką i zasadniczość sądów? Odpowiedzi na te pytania nie zdradzę, pozostawiając czytelnikom emocje i przyjemność czytania.
King w „Znalezione nie kradzione” bardzo umiejętnie i atrakcyjnie splata historię o charakterze kryminalnym z psychologiczno-społecznym obrazem postaw ludzkich, pośród których decydującą rolę odgrywa zauroczenie literaturą. Literatura sama w sobie nie jest przedmiotem tych wyjątkowych fascynacji, przekraczających zwykły artystyczny zachwyt. Stawka czytelniczej gry jest stanowczo większa. Bo to nie są zwykli czytelnicy, lecz ktoś więcej. Wcześniej Morris Bellamy i później Peter Saubers w powieściowym świecie Johna Rothsteina widzą nie tylko fikcyjną opowieść. Oni spoglądają głębiej, ulegając nieograniczonej fascynacji stworzonym przez niego bohaterem. Utożsamiają się z nim, przyjmując jego literacki los niczym realną propozycję na czas ich życia. Niesamowicie przekonująco King pokazuje pragnienie poznania tego, co dla innych jeszcze nie poznane, czyli wolę lektury czegoś, czego jeszcze świat nie ujrzał. Jednocześnie nie mniej dramatycznie i prawdziwie rysuje przed nami postać młodego Saubersa, którego fascynacja twórczością ulubionego pisarza znajduje niepowtarzalne apogeum właśnie w lekturze rękopisów znanych wyłącznie jemu. Dla obu głównych bohaterów recenzowanej książki literatura jawi się jako coś magicznego i demiurgicznego jednocześnie. To ona sprawia, że możliwość zmiany realnego świata biorą jak najbardziej na poważnie. To rodzaj oślepienia, dla którego, niezależnie od czystych intencji, potrafią przekraczać granice nie przekraczalne dla przeciętnych. Literatura sama w sobie nie zabija, lecz to, co dzięki, a raczej za pomocą, literatury rodzi się w jej odbiorcy może już zabijać. To szaleństwo, przechodzące ludzkie wyobrażenie. Czyżby? Wszak to właśnie ludzkie wyobrażenie pod postacią literackiego słowa staje się motorem napędowym dramatycznych decyzji i emocjonalnych czynów.
Autor „Lśnienia” w swojej ostatniej powieści fascynuje zwłaszcza sztuką budowania napięcia w oparciu o ludzkie pragnienia i marzenia determinujące działania. W większości scen nie jest ważne kto komu czyni zło. Tak naprawdę to kwestie dość przewidywalne, powiedziałbym, że nawet nieuniknione, tym samym nie mogące zaskoczyć czytelnika. Czasowa linia narracyjna spleciona z literackimi biografiami bohaterów biegnie – to wyczuwalne od samego początku książki – w jedną, zbieżną stronę. Domyślamy się, że dramat wypełnia się w narracyjnej opowieści powoli, ale nieuchronnie. Czytelniczy podziw budzi sztuka poplątania wszystkich nici książkowych losów. Cała wartość napięcia, które staje się naszym udziałem podczas czytania „Znalezione nie kradzione” zamyka się właśnie w nieodwołalności tragedii. Co w takim razie urzeka w recenzowanej książce, skoro na pierwszy rzut oka większość motywów i planów fabularnych zdaje się być możliwa do odczytania? To właśnie ta nierozpoznana nieuniknioność – zagadka zostaje zagadką, nierozpoznane zostaje nierozpoznanym, a ludzka psychika, która ociera się o granice szaleństwa i zbrodni jest fascynująca pod piórem Kinga.
Nowa kryminalna przygoda pisarska autora „Bezsenności”, rozpoczęta „Panem Mercedesem”, tworzy cykl powieściowy. Spinają go dwie postacie literackiego, postawione na dwóch przeciwległych biegunach. Z jednej strony detektyw Bill Hodges ze swoimi dwoma pomocnikami, trochę ekscentrycznymi, ale jakże w tym zespole skutecznymi. Z drugiej zaś strony Zabójca z Mercedesa, Brady Hartsfield, tak dobrze poznany zwyrodnialec z pierwszej kryminalnej książki. Jeden i drugi wracają w nowym tytule. Hodges, pomimo swojego emerytalnego wieku, ciągle dynamiczny, ekspresyjny, od końcowej części recenzowanej książki jest gwarantem fabularnego napięcia, gwarantującego dobrą zabawę i dreszczyk emocji. Brady, przebywający w Klinice Uszkodzeń Mózgu, wyłączony i zamknięty we własnym wnętrzu, a jednak… nadal złowrogi i emanujący czystą esencją najciemniejszych lęków i uczuć. Ta historia tych dwóch wyjątkowych bohaterów nie skończyła się jednak i trwa nadal – inaczej, niepokojąco i bardzo zagadkowo. Można tylko obstawiać, co będzie dalej, bo jak znamy Kinga, prosto tego wątku nie zakończy.
„Znalezione nie kradzione” to powieść napisana lekko i swobodnie operująca klimatem niejasności. Wciąga intrygą, której podstawowym materiałem są ludzkie fascynacje, wyobraźnia i pragnienia. Kryminalny majstersztyk o zbrodni literatury.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB i przeczytane dzięki Wydawnictwu Albatros Andrzej Kuryłowicz
Zapraszam do siebie, ponieważ również przeczytałam tą książkę i osobiście jest to dla mnie kolejne mistrzostwo King’a!