Autor: Henning Mankell
Tytuł: Mózg Kennedy’ego
Tłumaczenie: Ewa Wojciechowska
Wydawca: W. A. B.
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7747-815-8
Liczba stron: 413
„Mózg Kennedy’ego” Henninga Mankella nie jest typowym kryminałem. Każdy kto jednak jest miłośnikiem książek tego szwedzkiego autora i choć odrobinę interesuje się samym autorem, nie będzie zdziwiony opowieścią jaką serwuje nam pisarz. Książka w oryginale została wydana w 2005 roku, a więc dziesięć lat po słynnej powieści nie kryminalnej „Comédia Infantil”, która prezentuje w pierwszej kolejności wielką miłość Mankella, Afrykę. Ale tak naprawdę to była pierwsza wielka powieść autora o złu tego świata. Pisarz zaangażowany, będący jednocześnie poczytnym autorem świetnych kryminałów, w których widoczna troska jest troska o społeczeństwo, musiał napisać taką książkę. Nie znając wszystkich utworów w oryginale, wielokrotnie wyobrażałem sobie historię, w której szwedzki pisarz połączy troskę i aktywność społeczną z intrygą kryminalną i zagadką zbrodni. I oto okazuje się, że taka powieść istnieje, a polscy czytelnicy mogą ją teraz bez przeszkód poznać.
Książka zaczyna się niepozornie, bez wielkiego dramatu czy mocnego obrazu zbrodni. Od pierwszych zdań widać przede wszystkim olbrzymią dbałość o słowo i jego przekaz. Nie, żeby nie było to widoczne w innych tytułach autora „Piątej kobiety”. „Mózg Kennedy’ego” ujawnia jednak wyjątkową dbałość o język i obraz literacki, w tym przypadku jeśli nie symboliczny, to choć wieloznaczeniowy. I jednocześnie z pierwszą stroną powieści pojawia się, obecna do ostatnich kart, tajemnica i niepokój, które będę w trakcie lektury powiększać się i rozlewać się coraz szerzej, stając się udziałem tak bohaterki literackiej, jak i każdego czytelnika. W tym spostrzeżeniu tkwi dla mnie wyjątkowość tej książki Mankella. Fabuła została w niej skonstruowana niezwykle sugestywnie i mistrzowsko. I wcale nie chodzi tu o fabułę pozornie banalną, opartą na przemieszczaniu się głównej bohaterki z kontynentu na kontynent, z miasta do miasta, w którym to każdym nowym miejscu odkrywa kawałek prawdziwego życia swojego syna, jednocześnie stając w obliczu kolejnych pytań i tajemnic. Atrakcja fabuły nie jest też związana z intrygą kryminalną, choć zagadka kryminalna (choć można mieć wątpliwości czy to aby kryminalna zagadka, skoro brak przekonujących, materialnych śladów wskazujących na zbrodnię, czy jednak bardziej projekcja matki, nie mogącej pogodzić się ze śmiercią syna) pojawia się i jest ciągle w oczekiwaniu na rozwiązanie do samego końca. Mam na myśli zamysł takiego prowadzenia fabuły, by aura tajemnicy połączonej z niepokojem, klimat nieodgadnionego z lękiem o życie, nie tylko nie opuszczały czytelnika, ale coraz to bardziej go osaczały. I wielkim atutem narracji jest takie jej umiejętne pokierowanie, by te opisane odczucia i emocje czytelnik miał w sobie niczym alter ego bohaterki, Louise Cantor. W niczym nie przypomina ona Kurta Wallandera. Zawód archeologa, jaki wybrał dla niej autor, nie jest chwytem nowatorskim. Wszak już przed Mankellem wielu znajdowało wspólną nić łączącą pracę śledczego i archeologa. I jedni, i drudzy szukają i odczytują ślady przeszłości, lecz różni ich cel tych poszukiwań i najczęściej wiek śladów. Ale w tej historii przecież tak naprawdę nie chodzi o złożenie układanki i odpowiedzenie na pytanie – kto zabił.
A może „Mózg Kennedy’ego” Henninga Mankella tak naprawdę nie jest w ogóle kryminałem? Mam wrażenie, że pisarz pracując nad tą książką zdecydowanie na plan dalszy odsunął swój zmysł i umiejętność tworzenia klasycznej opowieści kryminalnej. Moim zdaniem, pisząc „Mózg Kennedy’ego”, szwedzki pisarz był w tym samym stanie zaangażowania, co kilkanaście lat później podczas swojej głośnej obecności na jednym ze statków Flotylli Pokojowej na rzecz Strefy Gazy przejętej siłą przez izraelskich komandosów. Jeśli ktoś myśli jednak, że „Mózg Kennedy’ego” to połączenie „Comédia Infantil” z „Białą lwicą” to jest w błędzie. Owszem miasto Maputo pojawia się tutaj jako ważne miejsce, podobnie jak w tamtej znakomitej powieści, jednakże, nie zagarnia swoim obrazem całej historii. Skoro więc nie o intrygę kryminalną tutaj chodzi, to czym jest ta książką, która wyszła przecież w „Mrocznej serii”. To najlepiej w posłowiu wyjaśnia sam autor, który mówi, że chciał oświetlić, czyli literacko opisać i podać do życia czytelniczego „najciemniejsze zakamarki ludzkiego wnętrza, społeczeństwa, współczesnego świata”. Gdyby patrzeć i oceniać tą powieść właśnie przez pryzmat tych trzech stref poznania i opisania, jakie wymienił autor „Mordercy bez twarzy”, to dla mnie jest to przynajmniej w jednym zakresie powieść bardzo udana.
Mam na myśli najciemniejsze zakamarki ludzkiego wnętrza. W pierwszej kolejności widoczne jest to w swoistej odbudowie biografii własnego syna, którą ze strony na stronę, z miasta do miasta prowadzi główna bohaterka Louise Cantor. Pani archeolog, do czego wielokrotnie nawraca autor, skorupa po skorupie próbuje ułożyć w całość rzeczywiste życie swojego syna Henryka. Nazwałem to odbudową biografii, bo rzeczywiście bohaterka dość szybko dowiaduje się, że jej syn był kimś zupełnie innym niż tym kogo znała, kochała, urodziła. Tu chodzi z jednej strony o dosłowną biografię miejsc, w których mieszkał, żył, osób, które kochał i z którymi się przyjaźnił, rzeczy i zajęć, które robił i w które wierzył. Z drugiej jednak strony jeszcze bardziej chodzi właśnie o biografię emocjonalną i ideową, I powtórzę jeszcze raz, że mimo pewnej pozornej monotonii narracyjnej i prowadzenia opowieści wraz ze zmianami (nazwijmy je) podróżniczymi głównej bohaterki, znakomicie Mankell oddaje poprzez aurę tajemnicy połączonej z niepokojem, klimat nieodgadnionego z lękiem o życie. Jeszcze inaczej, nazwę to rozedrganiem egzystencjalnym, emocjonalnym i ideowym Henryka Cantora. I ten wątek wciąga najbardziej przekonująco i udanie.
Zakamarki społeczeństwa i współczesnego świata, niestety dla jakości powieści, zostały przez autora „Niespokojnego człowieka” poprowadzone chwilami płasko i wręcz banalnie. Niekiedy Mankell głosi truizmy i zdania-hasła z transparentów pierwszej z brzegu manifestacji myślących poprawnie politycznie lewicowców. W tym zakresie trudno mu utrzymać emocje i przekonania na wodzy. Jak sam kończy posłowie, to gniew był jego, osobisty, to jego czuł im on go napędzał. I to czuć. Lewicujące poglądy w tej powieści zostały wykrzyczane, wyrzucone z wielkim i mocnym oskarżeniem zachodniej cywilizacji, zachodnich koncernów medycznych i bezdusznego europejskiego społeczeństwa. Krzyk Mankella o tyle w „Mózgu Kennedy’ego” jest dobitniejszy niż w innych jego tytułach, albowiem niesie ze sobą porażkę bohaterki, jak i idei humanistycznych. Koszmarna podróż głównej bohaterki pomiędzy kilkunastoma miastami świata nie zakończyła dramatu. Koszmar współczesnego świata trwać będzie dalej w osobie okrutnego człowieka Christana Holowaya, który – podobnie jak zło cywilizacji zachodniej – okazał się niezwyciężony. Jeszcze silniej trwający nadal, nienaruszony w swoich ludzkich korzeniach, koszmar współczesnego świata symbolizuje papierowy profil Hollowaya, z pozoru filantropa, a tak naprawdę okrutnego akuszera żądzy zysku i napędzanego nim rozwoju. A za tym wszystkim będą jeszcze majaczyły jakieś inne, rozmyte, podobne do cieni twarze. Kogo? Pisarz nie pozostawia złudzeń, polityków, właścicieli koncernów, ideologów itd. Gorzka to i pesymistyczna wymowa.
Jednak „Mózg Kennedy’ego” dla mnie już staje się ulubioną powieścią Henninga Mankella. Nie za polityczny krzyk, nie za ideologiczne wołanie, nie za troskę o Afrykę. To książka z wąskim i delikatnym płomykiem nadziei. Pomimo osobistego dramatu w postaci śmierci bliskich (syna i męża) i dalszych osób, główna bohaterka będzie nadal archeologiem – archeologiem życia i prawdy. „Będzie kopać dalej i dopasowywać do siebie kolejne elementy układanki jak skorupy starożytnego naczynia”. I tutaj należy wrócić do początku książki, do tytułu rozdziału, który przywołuje ulicę, przy której syn Louise Cantor mieszkał w Barcelonie. Ten tytuł ma znaczenie nie tylko dosłowne, ale przede wszystkim symboliczne – „Zaułek Chrystusa”. A obok niego motto, nie dla części książki, ale dla jej całości: porażkę należy ukazać w jasnym świetle, nie starać się jej pogrzebać, bo dzięki porażkom stajemy się ludźmi. I w tym zakresie Mankell oświetlił zakamarki ludzkiego wnętrza.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB