Bartosz Szczygielski przyzwyczaił już swoich czytelników do wyjątkowych emocji i nieprostych historii kryminalnych. I jeśli ktoś myślał, że jego wcześniejsze „Krew” czy „Serce” osiągnęły apogeum powieściowej emocjonalności, to od niedawna jest w dużym błędzie. Jego najnowsza propozycja „Winni jesteśmy wszyscy” uderza trafnie i najmocniej jak się da.
Autor wciska w fotel już w pierwszej scenie i trzyma do w napięciu do samego końca książki. Gdyby oceniać przy tym pisarza po pierwszym zdaniu książki, to Szczygielski spokojnie należy do czołówki literackiej. „Śmierć miała znajomą twarz”. Pozornie proste zdanie, ale za nim buduje się kto wie czy nie najmocniejsza scena literacka tego roku. Zainicjowanie całej opowieści fabularnej odbywa się w przestrzeni słów dość oszczędnie, a jednocześnie tak niezwykle sugestywnie, emocjonalnie, rzekłbym nawet wstrząsająco. To nie sceny fabularne, to flesze, uderzenia pamięci, przebłyski, realistycznie odzwierciedlające dramatyczne wydarzenia. W XXI wieku nie ma chyba czytelnika, który nie słyszałby w wiadomościach, nie śledziłby szokujących doniesień o samobójczych atakach desperatów, niosących śmierć innym, a na końcu sobie samemu. Szczygielski, chyba jak nikt przed nim, potrafił w literacki sposób przetransferować przestrzeń bolesnych i wstrząsających wydarzeń samobójczego ataku w pisarską strefę dramatycznych chwil, ostatnich chwil życia.
A to tylko wejście w intrygę powieściową, rozpisaną na głosy kilku postaci, rozciągniętą na szerokim planie czasowym i zaskakująco pogmatwaną. „Winni jesteśmy wszyscy” to swoisty wielogłos. Historia rozpisana na bolesne losy kilku bohaterów, splątane ze sobą. Nierzadko krwawo, niekiedy uderzająco boleśnie poprowadzone. To celowy chwyt pisarski, by opowiedzieć te same fragmenty fabularne z kilku perspektyw, kilku uczestników tych samych wydarzeń. To znany zabieg literacki, u Szczygielskiego bardzo udanie zrealizowany, i co ważne wytłumaczalny dla poprowadzonej intrygi, jak i całej opowieści. Trzeba dodać to niezwykle udany manewr, zasadniczo wzbogacający całość powieściowej historii i jednocześnie bardzo ważny, albowiem wpisujący się w autorski zamysł udramatyzowania historii jakiej doświadczają jego bohaterowie. Jakże bolesnej, bo zrodzonej w wieku dziecięcym, stanowiąc swoiste życiowe piętno.
Mam nieodparte wrażenie, że Bartosz Szczygielski jest autorem, który nieustannie krąży w swoich książkach wokół jednej prawdy. Dotyk zła odciska się wcześniej czy później zagubieniem, lekiem, rozpaczą, depresją, upadkiem, po prostu złem w powrotnej, niekiedy jeszcze bardziej wstrząsającej odsłonie. W przypadku recenzowanej powieści, ukrywającej w sobie mocno bolesną tajemnicę, interesująco związaną intrygę, przekonująco zbudowane sylwetki psychologiczne oraz udanie zbudowane napięcie, czytelnik zostaje wciągnięty w dynamiczną, pełną napięć i zwrotów akcję, której finał z pewnością stanowi – podobnie jak początek – mocne zaskoczenie. Jeśli powieść Bartosza Szczygielskiego ma zapowiadać kryminalny rok 2021, to z pewnością będzie to udany rok.
Recenzja: Bartosz Szczygielski „Winni jesteśmy wszyscy”