Autor: Zygmunt Miłoszewski
Tytuł: Bezcenny
Wydawca: W.A.B.
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7881–073–5
Liczba stron: 352
Na kolejną książkę Zygmunta Miłoszewskiego czekałem z niecierpliwością, wszak to zdolny autor udanych powieści kryminalnych z ciekawym bohaterem, prokuratorem Szackim i jeszcze ciekawszymi intrygami kryminalnymi zanurzonymi w ciągle aktualnych problemach współczesnej Polski. Jednocześnie czekałem też na jego kolejny tytuł z pewnym wyraźnym niepokojem, albowiem bałem się, czy aby ciężar „Wielkiego Kalibru” nie „przyciśnie” literackiego talentu autora, tudzież nie sparaliżuje jego wyobraźni pisarskiej i publicystycznego pazura. I Miłoszewski zaskoczył wszystkich. Znienacka nie zaserwował nam trzeciej (sam zapowiadał trylogię, a ostatnia część miała dziać się w Olsztynie) powieści z cyklu z Szackim, lecz zaproponował coś zupełnie innego. Jak powiedział w jednym z wywiadów: miałem dość siedzenia w głowie jednej tylko osoby. Chciałem mieć więcej bohaterów, więcej miejsc, chciałem, żeby dużo się działo. I stało się – napisał „Bezcennego”.
I zaskoczył wszystkich, zarówno swoich zagorzałych czytelników, jak i wszystkich pozostałych, którym nazwisko Miłoszewskiego dotychczas nic nie mówiło, a sięgnęli po nowy tytuł, zachęceni reklamą i zapowiedziami. Choć patrząc z perspektywy dotychczasowych osiągnięć pisarskich, zaskoczenia być nie powinno. Miłoszewski to zdolny autor, radził sobie dobrze i w gatunku skierowanym do dzieci („Góry żmijowe”), i w horrorze („Domofon”), i oczywiście z świetnych kryminałach. Dlaczego więc nie miałby poradzić sobie z thrillerem z pogranicza sensacji, przygody i szpiegostwa.
„Bezcenny” to powieść, którą czyta się lekko, szybko i z zaciekawieniem. Lekko, bo napisana jest językiem czytelnym, zrozumiałym, z widoczną swobodą w operowaniu słowem, powiedziałbym nawet z pewną swadą stylistyczną. Powoduje to, że książka nie jest przeładowana na poziomie językowym, w żaden sposób nie utrudniając tym samym, a wręcz pomagając w chłonieniu świata przedstawionego snutej opowieści. Mam jednak nieodparte wrażenie, że w nielicznych – na szczęście dla całości – miejscach dialogi czy narracja nie zostały dopracowane, albo zakładając zbyt dużą swobodę i lekkość, co widoczne jest zwłaszcza w niektórych dialogach, rażących lekką sztucznością i nienaturalnością dnia codziennego (jak choćby pierwszy z brzegu dialog w wagoniku kolejki na Kasprowy), albo też tracąc o banał, powtórzenia i kabaretowy poziom humoru (jak wiele fragmentów rozmów czwórki głównych bohaterów, niekoniecznie mając na myśli językowe umiejętności Szwedki w zakresie stosowania języka polskiego). Lekkość lektury „Bezcennego” związana jest jednak nie tylko z językiem narracji, ale także z wprowadzonymi na karty postaciami literackimi. W pierwszej kolejności mam na myśli czterech głównych bohaterów. Zofia Lorentz, urzędniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych i historyk sztuki o olbrzymiej wiedzy i takiej samej emocjonalności, zajmująca się tropieniem utraconych dzieł ojczystej kultury. Karol Boznański, kontrowersyjny i niezwykle skuteczny marszand, o nieskończonej potrzebie ekscentryzmu, a równocześnie była miłość Zofii. Lisa Tolgfors, szwedzka złodziejka obrazów, prawdziwa mistrzyni w swoich fachu, dla której nie ma rzeczy niemożliwych (do ukradzenia). Anatol Gmitruk, emerytowany agent służb specjalnych o umiejętnościach komandosa mówiąc krótko polski James Bond. To tylko przywołanie, bez właściwej i pełnej charakterystyki, a jest o czym pisać. Miłoszewski stworzył bogatą i ciekawą „menażerię” ludzkich osobowości i umiejętności. Nie przypadkowo użyłem słowa, pozornie nieprzystającego do opisu ludzkich charakterów, ale przedstawiona czwórka głównych bohaterów została celowo przez autora skonstruowana na zasadzie przerysowania i licznych kontrastów. Gdy do wachlarza postaci pojawiających się na stronach książki dorzucimy kolejnych przedstawicieli i poszczególnych państw, i poszczególnych zawodów, i jeszcze różne typy charakterologiczne oraz światopoglądowe, to od razu widzimy jak pisarz realizuje swoje założenie pisarskie o bogactwie bohaterów. Dostatek i barwność postaci to jedno, lecz ich literacki anturaż to drugie. Chwilami, podczas lektury, miałem kłopoty z ich wiarygodnością psychologiczną oraz obejmującą prezentowane umiejętności i doświadczenia, co powodowało, że określenie „z krwi i kości” miałem ochotę zastępować przywoływanymi z pamięci lat dziecięcych obrazami załogi G w akcji. Ale może o to szło Miłoszewskiemu?
Ostatnią powieść autora „Uwikłania” czyta się także szybko, co związane jest głównie z dynamicznie prowadzoną akcją, zwłaszcza w pierwszej połowie książki. „Bezcenny” to powieść pełna akcji w wymiarze topograficznym, dziejąca się nie na jednym kontynencie, lecz w wielu (pięciu) krajach, a właściwie państwach. To ważne, bo przedstawiciele różnorodnych mniej lub bardziej znanych służb i instytucji poszczególnych organizacji rządowych, ale także tych pozainstytucjonalnych i w pełni nielegalnych, zapewniają bohaterom powieści i czytelnikom nieustanny dreszczyk emocji. Dzieje się wiele, w wielu odcinkach czasowych (począwszy od XIX wieku) z przyspieszeniem akcji na granicy praw fizyki, głównie wówczas, gdy kule wystrzeliwane z karabinów maszynowych i pistoletów śmigają wokół czytelników, przekraczając granice kart książki. Doznajemy także doświadczeń szybkości ludzkiego ruchu, biegu, no i osiągnięć techniki motoryzacyjnej spod znaku samochodów, quadów. Niewyrobionym odbiorcom, którzy wiedzą kto Pan Samochodzik i Indiana Jones, ale nie zdążyli z autopsji poznać książkowych czy filmowych przygód Jamesa Bonda, grozi podczas lektury „Bezcennego” zapaść pod naporem wrażeń.
Przesadziłem? Ależ oczywiście, podobnie jak Miłoszewski. Fakt, udanie wciągnął mnie w zagadkę, tajemnicę „Portretu młodzieńca” Rafaela Santi, ale jednocześnie kilkukrotnie przytłoczył mnie narzuconą konwencją komiksu. Tak, komiksu! Są thrillery, kryminały, które są po prostu świetnymi lekturami. Są też takie, w których dość szybko dostrzegamy ich potencjał scenopisarski i obrazowy, widzimy wręcz gotowe filmy. Są też i takie, które czyta się swobodnie z lekkimi wypiekami na warzy i widzi się obrazki wprost z okienek książeczki komiksowej. U mnie tak właśnie działo się podczas lektury „Bezcennego”, dlatego też w kilku scenach zmuszony byłem wracać i czytać je drugi raz, bo gubiłem fabułę, szczegóły, słowa, a widziałem w pierwszej kolejności obrazki, z rzadka wzbogacane dymkami z dialogami.
Całość książki pod względem pomysłu fabularnego i jego realizacji jest napisana niezwykle sprawnie i wysoce warsztatowo. Miłoszewski jest doskonałym rzemieślnikiem, który odrobił lekcję na piątkę z plusem. Cała historia, idąca tropem tajemnicy Młodego, jak nazywają bohaterowie obraz Rafaela, mogącej odmienić historię sztuki, a nawet więcej losy świata, została skonstruowana, pomimo zastosowanej kalki, niezwykle sprawnie, intrygujący (zarówno uczestników papierowej akcji, jak i czytelników) i rzetelny. Ta ostatnia, z wymienianych cech, widoczna jest w passusach poświęconych historii sztuki i artystom oraz ich mecenasom ze świata rzeczywistego, współtworzącego prawdziwe dzieje kultury i narodu. To najbardziej poważna twarz „Bezcennego”, który jednak jest książką rozrywkową w dosłownym znaczeniu. Mnie najbardziej przypadła do gustu rozrywka spod znaku intertekstualności, gry z konwencjami gatunkowymi, innymi tytułami literatury sensacyjnej i kryminalnej, gry z czytelnikiem, do którego Miłoszewski, co jakiś czas mruga okiem (także tym publicystycznym, odnoszącym się do teraźniejszej rzeczywistości kraju, w którym żyjemy), czy wreszcie gry z samym sobą. Mam nieodparte wrażenie, że – poza chwilami ciężkiej pracy warsztatowej przy tym, co w języku angielskim określamy research – autor „Ziarna prawdy” od pomysłu do ostatecznej lektury bawił się i uśmiechał jeszcze silniej niż niejeden czytelnik. Dla mnie takie najbardziej zapamiętane akapity książki, w pewien sposób i symboliczne, i autotematyczne dla „Bezcennego” dotyczą dwóch małych historii czy scen. Losy Bridget Corbett i znalezionego przez nią, po sensacyjnych wydarzeniach New Rochelle, komiksu o numerze 27 z serii „Detective Comics” oraz brak odpowiedniej lektury w samolocie dla Zofii Lorentz, gdy obok pasażer udanie czyta „The Sacred Art of Stealing” Christophera Brookmyre’a. To nie przypadek, że Miłoszewski przywołuje tutaj tytuł powieści kryminalnej o olbrzymim ładunku rozrywki i humoru, w której pojawia się śmiałe i satyryczne odniesienie do słynnego „Czekania na Godota” Samuela Becketta. Oj, to nie przypadek.
Wracając do przywoływanej rozmowy Aleksandry Boćkowskiej z pisarzem, odzyskiwanie dla literatury epickości, to nadal zadanie dla Miłoszewskiego do wykonania. Jedno jednak jest pewne napisał wakacyjną powieść, bez której żaden Polak nie może wsiąść do pociągu. Teraz tylko trzeba porozumieć się z właścicielami różnych linii kolejowych, by gratisowe egzemplarze powieści można było znaleźć w przedziałach wagonowych.
I oby w kolejną podróż moglibyśmy wybrać się już z prokuratorem Szackim i tym lepszym Miłoszewskim.
PS. Choć to nie wina autora, ale muszę koniecznie – nie jako pierwszy, choć chciałbym mieć nadzieję, że jako ostatni – skrytykować stronę edytorską książki, która – jak na wydawnictwo W.A.B. – jest skandaliczna. Wpadki językowe, literówki, brak przyimków, znaki interpunkcyjne jakby wrzucane, gdzie popadnie. Po prostu niechlujstwo.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB
[…] wbrew oczekiwaniom na kolejne sprawy prokuratora Szackiego. I cóż rzecz. Miłoszewski w „Bezcennym” wkurza i jednocześnie porywa. Wkurza, że tak zdolny, utalentowany autor rzuca swoje siły na […]
[…] ceny” to kontynuacja hitowego „Bezcennego” […]
[…] – spotkanie autorskie – Zygmunt Miłoszewski – autor bestsellerowych kryminałów i literatury sensacyjnej, m. in. „Kwestii […]