Autor: Przemysław Semczuk
Tytuł: Wampir z Zagłębia
Wydawca: Wydawnictwo Znak
Rok wydania: 2016
ISBN: 978-83-240-4095-7
Liczba stron: 381
…
Do recenzji tej książki zabierałem się dość długo. Za długo. Myślę, że wina ukrywała się we mnie samym, a dokładnie w moich zbyt dużych wymaganiach w stosunku do najnowszego tytułu autora „Czarnej wołgi”. O historii tytułowego „Wampira z Zagłębia” wiem sporo. Wszystko dzięki tytułom książkowym, które ukazały się na przestrzeni wielu, wielu lat. Zarówno tym ściśle zawodowym, stanowiącym część materiału badawczego i śledczego, dziś osiągającym na aukcjach niebotyczne ceny, jak i dziennikarskim, które w ostatnich latach pojawiały się, może nie aż tak licznie, jak wymagałby tego temat. Jeszcze większy zbiór moich dotychczasowych lektur obejmuje mniejsze lub większe artykuły rozproszone na przestrzeni lat w różnej formie i różnym zakresie tematycznym. A na dokładkę dochodzą powstałe dokumenty telewizyjne i ekranowa fabuła, które także obejmowały sprawę Marchwickiego. Spora to więc dawka informacji o najgłośniejszym polskim seryjnym mordercy.
Tak oto od „Wampira z Zagłębia” Przemysława Semczuka oczekiwałem zbyt wiele. Liczyłem na nowe ustalenia i nieznane wcześniej informacje. Sam nie wiem czy nawet po cichu nie spodziewałem się jakiejś sensacji i ostatecznych rozstrzygnięć w kwestii tytułowego Wampira. Gdy teraz spoglądam z perspektywy kilku tygodni na książkę Semczuka, wiem już, że z samego założenia byłem zbyt wymagający, a tym samym niesprawiedliwy dla autora i jego pracy literackiej. A przecież już sam początek książki wzbudził we mnie prawdziwą zazdrość i podziw jednocześnie. Oto bowiem autor „Kryminalnej historii PRL” swoją ostatnią rzecz wydawniczą rozpoczął właśnie tak jak bym ja sam rozpoczął książkę o Wampirze z Zagłębia, gdybym miał być jej twórcą. Pisarza, podobnie jak mnie, zafascynowała nie tyle sam wyrok i śmierć Zdzisława Marchwickiego i jego brata, lecz forma i miejsce pochówku, a także aktualne miejsce spoczywania ich prochów. To wielce znamienny prolog opowieści, którą na kartach swojej książki snuje Semczuk. Sama śmierć i późniejszy swoisty niebyt Marchwickiego, wbrew naszej polskiej de facto katolickiej tradycji, jest czymś znamiennie symbolicznym. I nie przez przypadek, a z mądrości dziennikarskiej i czysto ludzkiej, Semczuk stawia na samym początku książki ważne pytanie: „dlaczego władze za wszelką cenę chciały wymazać pamięć o Marchwickich, skoro zaledwie trzy lata wcześniej czyniły wszystko, aby dowiedziała się o nich cała Polska?”.
Czy „Wampir z Zagłębia” stawia odpowiedz na tak sformułowane pytanie? Wprost? Nie, ani we fragmencie, na żadnej karcie książki. Bezpośrednio, w oparciu o ustalone, niekiedy odkrywane w drobnych elementach na nowo, fakty, źródła procesowe i inne dokumenty, oficjalne zeznania świadków i wspomnienia innych uczestników opisywanych zdarzeń, Semczuk nie mógł postawić przysłowiowej kropki nad „i”. Choć równocześnie każdy wnikliwy czytelnik odpowiedz na pytanie z prologu wyczyta spomiędzy kart i usłyszy we własnej głowie czytelniczej wrażliwości. Autor „Czarnej wołgi” w recenzowanej pozycji to wnikliwy rejestrator przeszłości, rzetelny badacz pozostałości i bezstronny komentator wszelkich ustaleń. Zresztą rzeczywistego komentarza jest tutaj wyjątkowo mało. Fakty mówią za siebie, podobnie zresztą mity i kłamstwa, niejednokrotnie potwierdzone po raz kolejny lub jeszcze wyraźniej obnażone przez Semczuka. Pisarza interesuje stanowczo i wyczuwalnie w mniejszym stopniu rzekomy sukces milicyjno-prokuratorskiego śledztwa. Ewidentnie większym zainteresowaniem obdarza proces sądowy, który we wszystkich swoich wymiarach stanowił wyjątkowe – nawet jak na PRL – teatrum. Dlatego też książka nie ukrywa w sobie porządku chronologicznego, adekwatnego do samych zbrodniczych wydarzeń. Moim zdaniem to znakomity zabieg konstrukcyjny, ale i równocześnie wymowny sygnał dla czytelnika, który dzięki temu uzmysławia sobie dramatyzm i specyficzność jednej z najgłośniejszych rozpraw sądowych XX wieku. Autor „Wampira z Zagłębia” umiejętnie rozdziela role, jakie w tym niecodziennym teatrze odgrywali pozornie jasno określeni aktorzy spektaklu – sędziowie, prokuratorzy, oskarżeni, obrońcy i świadkowie. Mówię o rolach i nie mam wcale na myśli podstawowych kreacji uczestników każdej rozprawy sądowej. To role, które z góry zostały narzucone przez reżyserów umiejętnie budujących system kłamstwa, obłudy, bezprawia. Można by wymieniać jeszcze dalej, ale nie zapominajmy, że realna akcja zbrodniczej serii i następującego po niej spektaklu sprawiedliwości miały miejsce w samym apogeum PRL-owskiego urzeczywistniania wizji państwa doskonałego pod każdym względem. To czasy Gierka i ten duch jest widoczny wielu miejscach snutej opowieści.
Wybitną – moim zdaniem – w książce Przemysława Semczuka, wcześniej przez żadnego z tropicieli sprawy Marchwickiego nie poruszaną, kwestią jest rola – zwłaszcza w całym procesie sądowym – głównego oskarżyciela prokuratora Gurgula. Autor „Wampira z Zagłębia”, jak nikt wcześniej przed nim, głośno stawia pytania i ogłasza wątpliwości, co do – nie bójmy się tego powiedzieć – rzetelności, a co za tym idzie uczciwości, działań tej osoby. Doktor Gurgul chyba dla większości prawników, kryminologów i kryminalistyków jest do dzisiaj swoistym guru, zwłaszcza w zakresie spraw o zabójstwa. I nie można odmówić mu zarówno wiedzy, doświadczenia, jak i analitycznej przenikliwości w tej tematyce. Choć jednocześnie, im wiemy więcej o sprawie Marchwickiego, im odważniej łączymy ze sobą ustalone informacje i oceniamy podjęte kroki procesowe, to tym silniej zadajemy sobie pytanie gdzie podziała się opaska Temidy. Semczuk nie ma jednak obsesji Gurgula, nie zapomina przecież o kolejnym, chyba najboleśniej śmiesznym i najmocniej koniukturaluym wielkim „myśliwym” generale Grubbie. To najważniejsi, ale nie jedyni bohaterowie tej historii. Wiele dowiadujemy się o głównym sędzi, który wydał wyrok w pierwszej instancji. Nie mniej słyszalny jest też głos świadków, niekiedy zapomnianych, a jeszcze częściej celowo odsuniętych na plan dalszy lub nawet wyłączonych ze scenariusza, bo przecież absolutnie nie wpisujących się w założenia układanki. Układanki, dzięki której Śląsk, Polska miały uwolnić się od społecznych i publicznych lęków.
Książka „Wampir z Zagłębia” nie wybiela Marchwickiego na przekór tym, którzy nie mają wątpliwości co do jego winy. Nie zdradza nam też prawdziwego mordercy, zwłaszcza tym, którzy wątpliwości wobec rzetelności i profesjonalizmowi śledczych ogłaszają coraz mocniejszym głosem. Książka ta nie odrzuca ani nie podaje na tacy nowych dowodów. Zasiewa jednak wątpliwości, w pewien sposób oskarża system sprawiedliwości, uderza prawdą faktów i zastrzeżeń w bezkompromisowość i pewność prokuratorskiego oskarżenia. Jeszcze wyraźniej obnaża sztuczność i sterowalność dalszych procesowych losów Marchwickiego, czego wyjątkowym symbolem jest jego rzekomy szczery i prawdziwy pamiętnik.
Dzięki dziennikarskiej robocie Przemysława Semczuka o tytułowym Wampirze z Zagłębia będziecie wiedzieli o wiele więcej, kto wie czy nie wystarczająco, by nie musieć sięgać bo inne pozycje literatury przedmiotu, którą znakomicie „przerobił” autor recenzowanej książki. Czy będziecie wiedzieli wszystko o sprawie Marchwickiego? Sprawdzicie sami, a jeśli nawet nie dotrzecie do granic wiedzy o tej głośnej i kontrowersyjnej sprawie, to poznacie granice ludzkich słabości, podłości i małości. Dotkniecie wreszcie systemu, w którym bezimienna forma jest – dzięki Semczukowi – tak samo wyczuwalna, jak ludzkie błędy.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB i przeczytane dzięki Wydawnictwu Znak