Autor: Marta Guzowska
Tytuł: Głowa Niobe
Wydawca: W. A. B.
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7747-813-4
Liczba stron: 348
Mówi się często, że pierwszym prawdziwym testem dla sztuki pisarskiej jest druga książka autora, a nie jego debiut. Sądzą tak zwłaszcza ci, którzy dla udanego debiutu literackiego mają mały kredyt zaufania czytelniczego, zakładając, że sukces wydawniczy i odbiorczy to może być tylko wypadkowa wielu czynników działających w sposób niepowtarzalny tu i teraz. Wydaje się, że jeszcze trudniej mają autorzy, których debiut odbierany jest przez krytykę i czytelników szeroką gamą doznań i ocen. A tak właśnie było z „Ofiarą Polikseny” Marty Guzowskiej. Powieść ta reklamowana była poprzez tematykę archeologicznych zagadek, niebezpieczeństw i tajemnic. Czy to był trafny zabieg pisarski? W przypadku pierwszej powieści Guzowskiej trudno powiedzieć, albowiem książka ta dychotomicznie miała wiele braków, ale i w wielu udanych pisarsko kwestiach (o blaskach i cierniach tej powieści może kiedyś rozpiszę się więcej w osobnym poście na blogu) dawała nadzieję na kolejne, warte lektury nazwisko z kręgu polskich autorów kryminałów. Wydana dopiero co „Głowa Niobe” tym bardziej staje się swoistym testem umiejętności twórczych pisarki.
Gdyby użyć znanej metaforyki, muszę powiedzieć, że Marta Guzowska nie odrobiła swojej lekcji wzorowo, to jest tak, jak byśmy tego oczekiwali po lekturze pierwszej powieści. A trzeba powiedzieć, że w kolejnym tytule „Głowa Niobe” mierzy wysoko. Mam na myśli nie nowy w historii literatury pomysł umieszczenia całej akcji w przestrzeni zamkniętej. Nie muszę w tym miejscu przypominać, że niedoścignioną mistrzynią tego chwytu literackiego była Agatha Christie, realizując go niezwykle udanie w wielu swoich książkach. W przypadku omawianej powieści takim miejscem jest pałac w Nieborowie, nie zdradzając szczegółów książki, z małym wyjątkiem celowej wycieczki części bohaterów po Arkadii, która zresztą to peregrynacja i tak de facto odbywa się w przestrzeni zamkniętej – odciętej od świata zewnętrznego. Pozornie zamknięcie przestrzeni opowieści wydawać by się mogło ułatwieniem dla pisarza, albowiem budując świat przedstawiony i mapę relacji międzyosobowych, na autorze nie ciąży tak duży balast różnorakich zależności i odwołań do elementów poza powieściowych. Nic bardziej mylnego, bowiem w przestrzeni zamkniętej jest jednocześnie większa szansa na wtórność literacką oraz banał i nudę zaplątaną w schematyczność powiązań i przeciwstawności interpersonalnych. Niewątpliwie więc klucz do udanego czytelniczo przedstawienia akcji w przestrzeni zamkniętej leży w odpowiednio skonstruowanych postaciach literackich. A z nimi u Guzowskiej nie jest wcale tak najlepiej.
Zacznę oczywiście od Mario Ybla. Z nim wielu czytelników, podobnie jak ja, ma problem już od „Ofiary Polikseny”. Po „Głowie Niobe” problem nie znika, a powiedziałbym nawet, że pogłębia się i niebezpiecznie drażni. Początkowo próbowałem sobie wyjaśnić swój pewien niesmak tym bohaterem…męskim szowinizmem. Dziwne wytłumaczenie? Może nie, bo przecież już na skrzydełkach okładki pierwszej powieści Guzowskiej jej „siostrzana w zbrodni” partnerka, Agnieszka Krawczyk zwraca uwagę na niebezpieczną właściwość Ybla – łatwość zakochiwania się czytelniczek w tym bohaterze. O tym samym, używając niekiedy słowa ”drań”, wspominali recenzenci płci żeńskiej. Mario Ybl z pewnością nie jest bohaterem nudnym, byle jakim, obojętnym. W omawianej książce autorka dodaje mu walorów atrakcyjności, rozumianej jednak a rebours. Ona chce by czytelnik nie był obojętny, wyraźnie jątrzy – Ybla albo mamy nienawidzić za nieznośny charakter, obraźliwy język i nieprzemyślane czyny, albo uwielbiać go za wyjątkowość niełatwego charakteru, niewyparzonego języka i nieprzewidywalnego działania. Ale co zrobić, gdy w Yblu widzi się przede wszystkim osobnika z zaburzoną integracją psychiczną, sensoryczną, a nawet intelektualną. Tak, powiecie, że przecież rozwiązuje intrygę, ale z jego logicznością myślenia wcale nie jest tak dobrze, jak byśmy chcieli to wyczytać. Powiecie, to udane, celowe działanie autorki, ale nie do końca mam wrażenie, że ona nad nim panuje. Robert Ostaszewski na okładce „Głowy Niobe” pisząc o Yblu, twierdzi, że to skrzyżowanie Monka, Jonesa i Marlowe’a. To rzecz indywidualnego odczytania. Dla mnie Mario Ybl w tak zaserwowanej przez Guzowską mieszance charakterologiczno-intelektualno-językowej drażni nieautentycznością. Jest przerysowany osobowościowo, ale to cecha wszystkich bohaterów zamkniętych w świecie pałacu nieborowskiego. W pewnym momencie lektury książki zadajemy sobie pytanie, czy jest ktoś normalny w tej przestrzeni zbrodni.
Ta nieautentyczność i nierealność osobowa postaci literackich najmocniej obnażona zostaje w ich relacji do intrygi kryminalnej, którą proponuje czytelnikom Guzowska. Jedno morderstwo, a potem kolejne i … Nie będę zdradzał fabuły, ale makabryczność działań mordercy jest – nazwę to odnosząc się do specyfiki wiedzy, będącej udziałem bohaterów powieści – „artystycznie wyjątkowa i niepowtarzalna”. Wpisuje się w atmosferę i estetykę miejsca (pałac w Nieborowie) oraz intelektualne zaangażowanie uczestników akcji fabularnej. Myślę, że dla wielu czytelników pomysł na intrygę odbierany będzie jako atrakcyjny. Ja niestety, muszę po raz kolejny powiedzieć, że także w tym zakresie pomysł Guzowskiej jest nie do końca autentyczny. Znowu trafiamy na niewytłumaczalne ograniczenia w rozwiązywaniu zagadki zabójstw. W trakcie lektury zastanawiałem się kilkunastokrotnie nad realiami i możliwościami śledczych poczynań Ybla i jego partnerki (choć przez długi czas takiej roli nie chce pełnić, aż do momentu poznania kolejnego celu mordercy), policjantki Juliany Stanzel. Ten duet śledczy zastanawia też mnie w perspektywie posiadanych zawodowych umiejętności. W omawianej powieści Ybl daje upust swojej wiedzy… anatomicznej. Robi to na swój niepowtarzalny sposób, może nawet nie tylko nieestetyczny, ale i niemoralny. Pisarka stworzyła w polskiej literaturze kryminalnej zawodowo nowego bohatera, co ciekawe odległego od realiów polskich. Antropolog w zespole nauk kryminalistycznych w naszej rzeczywistości daleki jest od rozwiązań anglosaskich łączących antropologię fizyczną i osteologię (klasycznym przykładem, mającym także swoje odpowiedniki w literaturze i filmie, jest twórca „farmy zmarłych” Bill Bass). A kimś takim, z zadziwiającą wręcz wszechwiedzą z zakresu medycyny sądowej i patomorfologii, jest Mario Ybl. Przewrotnie, ale z nielicznych i drobnych sygnałów odczytuję, że nieświadomie, potraktowała autorka Julianę Stanzel, ekspertkę Zespołu Badań Wizualnych, zajmująca się…fałszerstwami zdjęć. Mniejsza o to, że w rzeczywistości istnieje zespół badań dokumentów audiowizualnych, w którym nie wykonuje się w dobie cyfrowych nośników i form utrwalania obrazów takowych ustaleń. A to, co na samym początku książki pojawia się w postaci zdjęć fotomontaży, tak naprawdę potrzebuje eksperta… badań antroposkopijnych, a więc pochodnych antropologii na materiale utrwalającym obraz człowieka. Gdyby ekspertka Juliana Stenzel bliższa była realiów, kto wie, czy nie ciekawiej włączyłaby się w toczące się śledztwo. I już zupełnie na marginesie, ekspert w policyjnym laboratorium, niezależnie od swojej specjalizacji, to także ekspert kryminalistyki, a więc osoba, dla której zabezpieczanie i badanie miejsca zdarzenia to chleb powszedni, którego w powieści autorki „Ofiary Polikseny” zabrakło.
To nie wszystko o głównym bohaterze, a tenże to specyficzny filtr każdego wymiaru najnowszej powieści Guzowskiej. Mario Ybl, podobnie jak w poprzednim tytule, nie licząc prologu (z klasycznym narratorem), to także narrator całej opowiadanej historii nieborowskiej. I znów pisarka nie oszczędza nas, kreacja Ybla kreuje także świat przedstawiony. Jego język jest jego widzeniem świata, a jego widzenie rzeczywistości to jego język. Po lekturze dwóch już powieści coraz bardziej mam wrażenie, że kto wie, czy nie jest to dla mnie największa wartość czytelnicza. Powtórzę jeszcze raz, dla autentyczności prowadzenia intrygi i prób jej rozwiązania, taki rodzaj narracji, wydaje się, że stanowi pewne zagrożenie. Dla wrażeń czysto literackich w zakresie estetyki odbioru i zaangażowania emocjonalnego, narracja Yblem jest największą atrakcją książki, nawet jeśli w pewnych momentach denerwują figury językowe typu: tak cicho, że słyszałem, jak płatki śniegu ześlizgują się po okiennych szybach lub odczucia narratorskie spod znaku pasty do podłóg, a będące z pogranicza natręctw i kakosmii
„Głowa Niobe” Marty Guzowskiej z pewnością pozwoli znaleźć nowych czytelników, których lektura tej powieści zadowoli. Dla będących pod wrażeniem jej pierwszego tytułu, pozwoli umocnić wrażenia czytelnicze i zwiększy grono jej miłośników. Wiemy, że autorka na tym nie poprzestaje i pracuje nad kolejną powieścią w cyklu. Będę czekać na nią z ciekawością. Czy Mario Ybl nie zadzierzgnie metaforycznego sznura na literackiej szyi Guzowskiej? Autorka tworząc „Głowę Niobe” zrobiła mały krok do przodu na pisarskiej ścieżce, ale też – mam wrażenie – bardzo ograniczyła dalszą wędrówkę. A może przekroczy samą siebie i Mario Ybla, i zaskoczy swoich czytelników.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB
[…] są większe niż podany czytelnikom efekt końcowy w postaci książki. Mam na myśli „Głowę Niobe” Marty Guzowskiej. O książce dość obszernie pisałem na swoim blogu, nie będę więc […]