„Fakty podniecają”
7 pytań do Michała Larka
Specjalnie dla portalu Zbrodnia w Bibliotece, z okazji publikacji książki „Mężczyzna w białych butach” i premiery kursu reportażu realizowanego przez Michała Larka w Maszyniedopisania rozmawia Leszek Koźmiński
Czy śledczy, policjant, ścigający sprawcę najgorszych zbrodni może być tak samo ciekawy jak seryjny zabójca? Pytam, bo najczęściej dziennikarzy interesują przedstawiciele „ciemnej” strony życia, a rzadziej tej lepszej. U Pana w „Mężczyźnie w białych butach” jest jednak inaczej, widoczne jest pewne wyważenie, a nawet swoista fascynacja policyjnymi bohaterami, którzy skazani są na pogoń za zbrodniarzem.
Jasne, że może być! I jest – dwa kryminały, które popełniłem z Waldemarem Ciszakiem, byłym prokuratorem, to efekt fascynacji robotą policyjną. Mój współautor jakieś cztery lata temu otworzył przede mną drzwi do tego świata i wepchnął życzliwie do środka, wskazując najważniejsze kierunki, punkty, nazwiska. To była prawdziwa przygoda, która zmieniła moją „ścieżkę kariery” [śmiech]. Niedawno usamodzielniłem się i na własną rękę poznaję kolejne tajemnice, które pilnie zapisuję w swoich notesach. Co mnie fascynuje? Umysł w ruchu, umysł, który musi zdążyć na czas. Umysł, który musi udowodnić. Umysł przyobleczony w zwyczajne ciało – często z wąsem i brzuszkiem [śmiech].
Dlaczego ktoś zabija? Możliwa jest zawsze odpowiedź na to pytanie? Książka napisana z Waldemarem Ciszakiem zdaje się pokazywać, że jeśli nawet można próbować odpowiadać na takie pytanie, to nie zawsze jest to jednoznaczna odpowiedź.
Nie wiem. To pytanie do wybitnych kryminologów, którzy zgłębiają umysły przestępców. Ale nie mam pojęcia, czy jest jakaś generalna odpowiedź. Zakładam, że każda sprawa to osobna historia. Razem z mecenasem opisaliśmy przypadki dwóch przestępców, Edmunda Kolanowskiego i Tadeusza Kwaśniaka. Czy coś ich łączyło? Kiepskie dzieciństwo, problemy z ojcami, brak wewnętrznej dyscypliny, jakaś dezorientacja w życiu społecznym, seks jako narzędzie przemocy, ale też swoista zwyczajność – tu się zatrzymam. Nie umiem tego spointować. Powiem tylko, że finały naszych książek są pod tym względem wymowne. „Martwe ciała” kończą się „fragmentami biograficznymi” – czytelnik ma sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Czy biografia zaprogramowała jako zabójcę. Niektóre czytelniczki mówią: Hm, on wcale nie był wcielonym diabłem, to także ofiara. Kwestia Kwaśniaka – biegli nie zdążyli go rzetelnie zbadać. Zatem rzeczywiście: nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Teraz chciałbym zajrzeć do biografii Grzegorza Trynkiewicza, innego seryjnego zabójcy z lat osiemdziesiątych – zobaczymy, co z tego wyniknie.
Jak pracował Pan nad „Mężczyzną w białych butach”? Czy przede wszystkim były to rozmowy z policjantami, prokuratorami i rodzinami ofiar? Na ile ważna była analiza akt postępowania? Czy też może jeszcze inne formy zbierania informacji były dla pana ważne?
Przede wszystkim: pracowaliśmy razem. Rozmowy z policjantami, którzy często są fascynującymi narratorami. Szczególnie Jurek Jakubowski, który wystąpił w obydwu książkach. Słynny i kontrowersyjny „Jerry” z Komendy Wojewódzkiej, a potem z CBŚ. Bardzo dużo zawdzięczam Markowi Bronickiemu, z którym się zakolegowałem. Więc rozmowy. Ale też akta sprawy i prasa – emocjonujący etap. Akta – wiadomo: fakty, gazety: mikrofabułki, pyszne bardzo. A kiedy już znaleźliśmy wydawcę – fantastyczną „Czwartą Stronę” – zaczęliśmy regularnie się naradzać, jak cały ten materiał zamienić w opowieść. W powieść, bo wydawnictwo chciało powieści, nie reportażu, o którym myśleliśmy początkowo. Kiedy idea się wykrystalizowała, podzieliliśmy się robotą: mecenas pisał ekspertyzy jako człowiek z branży, a ja montowałem narrację. Okazało się szybko, że „Mężczyzna w białych” butach to trudna gra z faktami. Z jednej strony, chcieliśmy być lojalni wobec rzeczywistości, z drugiej zaś, musieliśmy przyciągać uwagę czytelniczek i czytelników literackimi sztuczkami.
Gdzie stawiał Pan granicę pomiędzy fikcją literacką, a realiami faktów, z pewnością nierzadko o bolesnym lub nieludzkim charakterze. Jak trafnie napisał na okładce „Mężczyzny w białych butach” Michał Fajbusiewicz, to coś więcej niż kryminał, ale i głębsze niż dokument. Jak doszedł Pan do tak pojemnej formy literackiej?
To ważne pytanie, bo to był ważny problem. Ustanowiliśmy ważną regułę: fikcyjni bohaterowie i fikcyjne wydarzenia nie mogą wchodzić w kolizję z faktami. Napociliśmy się trochę przy tym – ale chyba się udało. Po co nam była fikcja? Z paru powodów. Po pierwsze, musieliśmy zdynamizować akcję, po drugie, musieliśmy wciągnąć mocniej publiczność do świata przedstawionego, po trzecie zaś, chcieliśmy – bez dziennikarskiego wścibstwa – wejść w skórę rodziców, którzy stracili dziecko. Pyta Pan, jak doszedłem do tak pojemnej formy literackiej. A doszedłem? Nie mnie to oceniać. Myśmy chcieli napisać opowieść inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami – zależało nam tym połączeniu, pomieszaniu. Ostatnio jedna z koleżanek po fachu napisała mi w mailu, że „w tej książce siła płynie właśnie z tego, że jedna strona (fabuła powieściowa) nie może istnieć bez drugiej (reporterskiej)”. Pasuje mi to. Bardzo.
Co trzeba posiadać, mam na myśli umiejętności, wrażliwość i narzędzia warsztatowe, by móc autentycznie tworzyć literackie wizje kryminalne lub interesująco i prawdziwie dokumentować ludzkie zmagania ze złem i sprawiedliwością nad nim? Pytam nie przez przypadek, bo wiem, że dzięki projektowi „Maszynadopisania” będzie niepowtarzalna szansa nie tylko, że poznać tajniki pańskiego warsztatu, ale jeszcze możliwość nauczenia się wiele od Pana.
Jak tu odpowiedzieć na tak bezceremonialne pytanie? Krótko: trzeba umieć słuchać, trzeba czuć klimat pracy policjantów i trzeba dobrze ustawić dramaturgię fabuły. Ten ostatni wymiar (związany z projektowaniem angażujących opowieści) – to jest coś, co trzeba cały czas trenować, odświeżać, udoskonalać. Trening czyni mistrza, ale też trendy w zakresie tworzenia historii się zmieniają, tak jak zmieniają się oczekiwania i możliwości percepcyjne odbiorców. Operacyjna wiedza o pisaniu to jest wiedza, która można nabyć. Amerykanie to wiedzą, dlatego zdominowali rynek. W Polsce dopiero się tego uczymy, choć tacy faceci jak Bolesław Prus, dobrze wiedzieli, że powieść to jest technologia, która ma przyciągać uwagę. Talent to nie wszystko. Jest jeszcze rzemiosło. Jak wszędzie zresztą.
Kiedy minie pora na kryminał, kryminalne opowieści, mocne reportaże? Bo taka moda istnieje aktualnie, takie zaciekawienie jest widoczne, niezależnie od poziomu literackich propozycji i dziennikarskiej rzetelności. Sądzi Pan, że to już taka naturalna cecha duszy i wrażliwości (a może jej braku) XXI-wiecznego człowieka?
Nie wiem, czy i kiedy minie. I nie wiem też, czy chodzi tylko o „modę”. Może to kwestia naszych prawdziwych potrzeb – podsycanych skutecznie, rzecz jasna, przez rynek? Żyjemy w tak sztucznym świecie, że solidna część z nas szuka prawdy, autentyzmu. Szuka książek, filmów, spektakli, które z powierzchni świata zdrapują medialne naleciałości. Owszem, pod pozorem „faktów” sprzedaje się często „fikcje”, niemniej marzymy o faktach. Ostatnio byłem na kawie z jedną z czytelniczek. „Kiedy przeczytałam podtytuł waszej książki – Powieść inspirowana prawdziwą historią – poczułam przypływ adrenaliny. Co ważniejsze, w niemal wszystkich recenzjach przewija się fraza: najstraszniejsze jest to, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Tak to działa. Fakty emocjonują, podniecają.
Czym Pan zaskoczy swoich czytelników w kolejnej książce? Czy będzie to krok dalej pójście w fikcję, kryminał, za który biorą się już prawie wszyscy J? Czy może kolejna ciekawa opowieść oparta na autentycznych wydarzeniach, wzmocniona rzetelną dokumentacją i mądrą refleksją? Proszę zdradzić, co nas czeka.
Bardzo fajny wywiad. Przynajmniej skupiony na gościu, a nie tylko dziennikarzu. 🙂
Dziękuje, tymczasem polecam nową powieść Larka, o której wkrótce napiszę