Autor: Mariusz Czubaj
Tytuł: Martwe popołudnie
Wydawca: Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz
Rok wydania: 2014
ISBN: 978-83-7885-045-7
Liczba stron: 341
Swoją recenzję zobowiązany jestem zacząć od wyznania. Najnowszą powieść Mariusza Czubaja „Martwe popołudnie” przeczytałem dwa razy. Pierwszy raz z zachłannej ciekawości fana twórczości autora „Etnologa w Mieście Grzechu”.. Drugi raz zaś z uczciwej rzetelności miłośnika kryminałów wszelkiej maści. Brzmi dziwnie lub podejrzanie? Już śpieszę się wytłumaczyć.
Tak, to prawda. Na nową książkę Mariusza Czubaja czekałem z niecierpliwością, albowiem jestem fanem jego twórczości, na czele oczywiście z wyrazistym, nie byle jakim i niepowtarzalnym w polskiej współczesnej literaturze kryminalnej, bohaterem, Rudolfem Heinzem. Dlaczego uwielbiam tego bohatera? Niech o tym opowie jego twórca, zwłaszcza, że nie wszyscy pamiętają jak kilka lat temu, przy okazji wydania „21:37”, sam go przedstawiał: Rudolf Heinz – profiler, miłośnik bluesa, karateka, człowiek po traumatycznych przejściach(…), nawiązuje do takich bohaterów powieści kryminalnych, których zwykło się nazywać „great policeman”. Jest to postać, która działa w ramach machiny policyjnej (te ramy, oczywiście, z różnych względów ograniczają samodzielność poczynań bohatera), ale też, ze względu na specjalne kwalifikacje, jakimi bohater jest obdarzony, jego działania cechuje duża doza swobody i niezależności. To taki „jeździec burzy”, który od czasu do czasu musi się meldować w stadninie. To co Mariusz Czubaj zamierzał, zrealizował w dwójnasób, albowiem Rudolf Heinz to postać wyjątkowa, na dodatek wpleciona w świetną sztukę narracyjną i niebanalne intrygi kryminalne. Stąd szybko kolejne książki autora „Martwego popołudnia” zdobywały rzesze zagorzałych czytelników i uznanie krytyków, na czele z nagrodą Wielkiego Kalibru za najlepszą polską powieść kryminalną. Bohater niepokorny, niekonwencjonalny, nieprzewidywalny i wiele jeszcze kolejnych przymiotów mógłbym przywołać wraz z innymi czytelnikami. Dlatego czekałem na kolejna powieść. I gdy pojawiła się ogólna zapowiedź, przebierałem już nogami w pędzie do księgarni. Ale oto nagle, pewnego dnia w mediach Mariusz Czubaj zdradza, że będzie to nowiutka seria powieściowa z zupełnie nowym bohaterem. Chwilowa konsternacja, a potem właśnie zachłanna ciekawość. Aż do dnia, gdy otrzymałem rękopis powieści, w którym zaczytałem się szybko i łapczywie. Ale też jako zwykły czytelnik, muszę się przyznać, że i trochę fałszywie przebiegła moja pierwsza lektura „Martwego popołudnia”, albowiem prawie każdą jego stronę, w tym głównego bohatera, akcję i intrygę odnosiłem do poprzednich tytułów i właśnie Rudolfa Heinza. Spowodowało to, że zamiast skupić się na czystej przyjemności samego czytania i bezwarunkowego odbioru książki, doszukiwałem się jej dobrych i złych stron – powtórzę – w stosunku do poprzednich książek Czubaja. Dlatego do lektury wróciłem jeszcze raz, lecz powtórne czytanie było niczym nieskrępowaną przygodą estetyczna i emocjonalną.
„Martwe popołudnie” to powieść ciekawie napisana i wnoszącą do polskiej literatury kryminalnej nowy, świeży oddech gatunkowy. Pierwsze, co zauważalne w nowej powieści, to zastosowana narracja. Analogiczna tej z poprzedniego tytułu „Zanim znowu zabiję”, czyli pierwszoosobowa. Choć mam wrażenie, że tym razem trochę mocniej dopracowana, zwłaszcza względem emocjonalnej strony głównego bohatera. Ponadto jest to narracja jakby wyraziściej podkreślająca „ja” narracyjne, komplementarnie łączące język, tok opowieści z charakterem i osobowością opowiadającego, który przecież jest jednocześnie swoistym „poruszycielem” całej prezentowanej historii powieściowej. Marcin Hłasko – nowy bohater Mariusza Czubaja jest z pewnością postacią niebanalną i co ważne w literackim odbiorze, nie będzie pozostawiać czytelnika obojętnym. Sądzę, że podobnie – jak miało to miejsce w przypadku Rudolfa Heinza – Marcin Hlasko zdobędzie wśród czytelników sporą rzeszę wielbicieli. Z jednej strony dlatego, że ma w sobie wiele cech z poprzedniego bohatera, choć powiedzmy szczerze przekracza go swoimi umiejętnościami przede wszystkim o charakterze intelektualno-dedukcyjnym. A i pozostałe atrybuty męskości, choć tym razem nie nosi czarnego pasa, pojawiają się w odpowiedniej ilości i w odpowiednich – dodajmy bar4dzo gorących – momentach. Zaskakująco to wykreowany w rzeczywistości przedstawionej powieści bohater, bo nie ima się go prawdziwe zagrożenie. Chwilami miałem wrażenie, że cokolwiek by się stało to i tak on przeżyje, wyjdzie, pójdzie dalej i rozwiąże sprawę. Pod tym względem to zupełna nowość u autora „Kołysanki dla mordercy”, którego nigdy bym nie podejrzewał o fascynację bohaterami typu James Bond i trochę nawet MacGyverem. Dodać jednak trzeba, że na szczęście nie jest to w żaden sposób groteskowe, zwłaszcza, że jest jeszcze druga strona osobowości Marcina Hłaski. To także w pewien sposób outsider i z wyboru, i z konieczności. Stąd mam wrażenie nieprzypadkowość jego nazwiska, nawiązującego przecież do wybitnego prozaika Marka Hłaski, a dokładnie do jego biografii. Bohater Czubaja jest w pewien sposób – pomimo pozorów normalności – wyalienowany i uczuciowo, i rodzinnie, ale też i zawodowo. Chwilami nawet odnosi się wrażenie, że jest każdym, takim everymanem, z którym utożsamiać się mógłby każdy czytelnik. Choć równolegle wiemy i z literackiej biografii, jak i podejmowanych decyzji i działań na kartach książki, że jego najmocniejszą stroną jest wewnętrzny kodeks, pewien imperatyw etyczny. Powiem, że to dość ryzykowny i jednocześnie arcyciekawy pomysł dać Hłasce przeszłość policyjną spod znaku Biura Spraw Wewnętrznych, a więc tej wyjątkowej służby, która pośród innych funkcjonariuszy policyjnych szuka i wyłuskuje „złe” ziarna. I choć jego nowy bohater to już tylko były gliniarz, specjalizujący się w poszukiwaniu osób zaginionych, to wyczulenie etyczne pozostało i odnoszone jest tak naprawdę do całej otaczającej go rzeczywistości.
Marcin Hłasko to ciekawie wykreowany bohater z jeszcze jednego powodu, kto wie czy nie najbardziej dostrzegalnego i mogącego u przyszłych czytelników wywoływać skrajne reakcje odbiorcze. Mam na myśli to, co Mariusz Czubaj już pokazywał we wcześniejszych powieściach z Heinzem. Chodzi o niezależność myśli i bezkompromisowość wypowiedzi. W „Martwym popołudniu” autor dotarł chyba już do granicy literackiej – nazwę to – przyzwoitości. A właściwie „przyzwoitości narracyjnej”. W przypadku tej powieści stosowany język narracji to nie jest tylko materia budowania literackich dialogów i scen. To także istotny element kreacji literackiej postaci Marcina Hłasko, za którym stoi jego wizja świata. Wizja wyrazista, rzekłbym nawet zupełnie niepoprawna politycznie, co wcale nie przeszkadza, a nawet w niecodzienny sposób podnosi wartość powieści. I prowokacyjnie prowadzi grę z czytelnikiem, a właściwie jego przekonaniami (licząc na aprobatę lub niezgodę). Dodatkową wartością zaproponowanego przez Mariusza Czubaja toku narracyjnego jest spora dawka humoru, ironii, niecodziennych metafor i bardzo barwnego spojrzenia na współczesną rzeczywistość Polski. Dzięki temu chwilami jest śmiesznie, ironicznie, nawet mądrze, a chwilami wkurzająco, przewidywalnie czy wreszcie trochę też przerażająco. A to Polska właśnie. I śmiało mogę powiedzieć, że Czubaj to jeden z nielicznych naszych autorów kryminałów, który nie skupia się tylko na bohaterach i intrydze. To także, drugi obok Zygmunta Miłoszewskiego, wnikliwy obserwator współczesności. A w „Martwym popołudniu” przywoływanych tematów, mających znaczenie dla opowiadanej historii, jest naprawdę sporo, jak choćby wymienić tylko kilka (nie zdradzając szczegółów): złoto żydowskie, obozy koncentracyjne, politycy lewicowi i prawicowi, narodowcy, hipsterzy, służby specjalne, media, finansjera, agenci, byli policjanci itp. Barwny to świat, chwilami świetnie opisany, z przymrużeniem, ale i miejscami gdzieś w tle z zupełnie poważną refleksją. I nie mogę nie napisać – zupełnie inny obraz Warszawy. Szczerze? Warszawa okiem Czubaja to dla mnie obcy świat, ale ciekawie jak przyjmą jej obraz inni czytelnicy.
Intryga – to najmocniejsza strona książki, choć pierwszych kilkanaście stron jest dużą zagadką, w jaką stronę idzie ta opowieść i czego tak naprawdę dotyczy kryminalna historia. Z czasem spomiędzy różnych motywów i postaci wyrasta coraz ciekawsza i niebanalna zagadka o charakterze kryminalnym. A w raz z nią akcja rozwija się coraz szybciej i – najważniejsze – udanie wciągając odbiorcę, ale to też zasługa trzymania się tej wyjątkowej pierwszoosobowej narracji. Intryga jest w „Martwym popołudniu” jest na wskroś wielowątkowa, skrzy dynamizmem i różnorodnością miejsc oraz osób zaangażowanych w pozornie przecież prostą sprawę zaginięcia osoby. Sam autor zapowiadając ostatnią powieść podkreśla, że to połączenie czarnego kryminału i thrillera. I tak jest rzeczywiście, choć czarny kryminał kojarzy się czytelniczo z głównym bohaterem, a thriller to domena akcji i samej właśnie intrygi. Nie chcę o niej pisać w szczegółach, by nie popsuć naprawdę przedniej zabawy przyszłym czytelnikom. Powiem tylko jeszcze, choć publicznie najpewniej sam autor nie będzie chciał się do tego przyznawać, „Martwe popołudnie” to także swoista pisarska odpowiedz na „Bezcennego” Zygmunta Miłoszewskiego. Nawet w samej powieści padają wcale nie przypadkowe słowa w ustach jednej z postaci Czubaja: Przecież nie będę się uganiał za zaginionym obrazem Rafaela. To zabawa dla chłopców w krótkich spodenkach. Ta „zaczepka” do Miłoszewskiego to także rodzaj gry i „mrugnięcia” do czytelnika, podobnie jak u autora „Domofonu”. U Czubaja jednak gra z czytelnikiem jest bardziej koronkowa, albo inaczej – na wyższym poziomie intelektualnym i estetycznym.
„Martwe popołudnie” to rzeczywiście – jak chce sam autor – połączenie czarnego kryminału i thrillera. Ja to „kupuję” jako udane i warte czytelniczego zainteresowania. Kupuję z całym inwentarzem, ale jako wielbiciel wcześniejszych powieści poproszę w kolejnych tytułach zapowiadanej trylogii o więcej kryminału, a mniej thrillera. „Martwe popołudnie” czyta się znakomicie i bardzo szybko wpada się w narracyjną „pułapkę” pisarza, za którą ukrywa się literacko udany świat Marcina Hłaski. To bohater do zapamiętania, a dla wielu zostanie przedmiotem fascynacji i czytelniczego uwielbienia. I wręcz każe na siebie czekać w kolejnych tytułach powieściowych. I Jeszcze jedna dobra informacja. Mariusz Czubaj raczyć nas będzie jeszcze kolejnymi książkami, w dwóch różnych wydawnictwach, z dwoma pozornie podobnymi, a jednak różnymi bohaterami. I pomyślcie, że będą to kolejne wyjątkowe intrygi i uczty literackie.
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB i przeczytana dzięki wydawnictwu Albatros A. Kuryłowicz
Recenzja bardzo przyjemna ; ) Wzbudziła ciekawość zarówno książką, jak i twórczością Pana Czubaja. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Panie Leszku, jeżeli dałoby radę ustawić większą czcionkę dla recenzji, byłoby super. Ta mimo wszystko troszkę męczy oczy. Wydaje mi się, że przy większych literkach, po prostu lepiej by się czytało. Pozdrawiam ciepło i będę zaglądał. Szczególnie, że kryminały uwielbiam 😉
[…] kolejności jako „dowody” wiodące wymieniłbym „Pochłaniacz” Katarzyny Bondy, „Martwe popołudnie” Mariusza Czubaja i „Betonowy pałac” Gai Grzegorzewskiej. […]
[…] nocy”, Ryszarda Ćwirleja „Błyskawiczną wypłatę„, Mariusza Czubaja „Martwe popołudnie” i Wojciecha Chmierza […]