Recenzja: Bernard Minier „Bielszy odcień śmierci”

Autor: Bernard Minier
Tytuł: Bielszy odcień śmierci
Tłumaczenie: Monika Szewc-Osiecka 
Wydawca:  Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7510-765-4 
Liczba stron: 510


Bernard Minier, francuski pisarz, będący literackim objawieniem ostatnich lat, zarówno w Europie, jak i w Polsce. W naszym kraju gościł kilka miesięcy temu, promował swoje książki i mam wrażenie, że udanie rozbudził zainteresowanie czytelnicze. Autor dwóch powieści kryminalnych, „Bielszy odcień śmierci” i „Krąg”, na tyle udanych i wyjątkowych, że pomimo upływu pewnego czasu od polskich premier, wymagających także mojej uwagi. Ciekawa jest już sama jego przygoda z literaturą, albowiem wydawniczy debiut powieściowy pojawił się wraz z półwieczem życia. Choć sam Minier twierdzi, że pisał od dziesiątego roku życia, krótkie formy, opowiadania, startował w wielu konkursach literackich, ale powieściowy materiał zaczął tworzyć tuż przed swoją pięćdziesiątką. A wiódł wcześniej, rzeklibyśmy, wcale artystyczny żywot. Jego dwudziestopięcioletnią drogę zawodową w generalnej dyrekcji ceł i on sam, i wielu krytyków porównuje do losów Franza Kafki. Coś w tym jest, pisarz daje do zrozumienia, że chwytając na poważnie za pióro, podjął równocześnie decyzje o ucieczce z urzędniczej anonimowości niezrozumiałej machiny biurokratycznej. I z pewnością uczynił to dla dobra literatury i jej odbiorców.
 
Debiutancki „Bielszy odcień śmierci” z punktu widzenia lektury dosłownie już od pierwszej karty powieści działa jak narkotyk. W tym uzależnieniu uczestniczą trzy doskonale rozwinięte właściwości świata przedstawionego omawianej książki.
 
Pierwsza z nich dotyczy miejsc powieściowej historii. W przypadku jednak Miniera miejsca poszczególnych scen, tworzące pewien mikrokosmos, cechuje szerokie pojęcie znaczeniowe. Tutaj nie idzie o samą topografię, która na marginesie zostaje twórczo przemieszczona, lecz o te własności fizycznych miejsc, które przekraczają realność. Zaczynają egzystować w czytelniczym odbiorze na poziomie wrażeń sensualnych, emocji i uczuć, wyobraźni plastycznej i psychicznej, a nawet wpływają na intelektualne tropy, w których nawet najlepsza intuicja śledcza wprowadza czytającego w ślepe uliczki dedukcji. Tą wyjątkową przestrzeń tworzą góry, przytłaczające swoją wielkością, bezgranicznością, siłą rodzącą poczucie małości i znikomości człowieka, co (nie zdradzając zbytnio istotnych faktów przyszłym czytelnikom) zresztą dobitnie będzie udziałem części bohaterów w finalne książki. Jeśli ktoś książkowe Pireneje kojarzy (na wzór Alp) wyłącznie z wrażeniami miłych i udanych narciarskich szusów, to „Bielszy odcień śmierci” zaskoczy go, a nawet przytłoczy siłą natury. Dwa są miejsca rzeczywistości powieściowej, z którymi czytelnicza wyobraźnia nigdy w pełni sobie nie radzi. Nie radzi, bo miejsca te nie są tylko fizycznym kawałkiem przestrzeni, za nimi czają się lęki, imaginacje, nieopisane napięcie i brak wyobrażenia czym te miejsca są naprawdę. I wielką wartością tego elementu powieści jest odczytywanie, wyobrażanie sobie tych miejsc przez każdego czytelnika inaczej. Są nimi: uczestnicząca w inicjacji powieściowej narracji elektrownia wodna Arruns – „ciąg komór i sztolni wydrążonych siedemdziesiąt metrów pod ziemią na wysokości dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza”, oraz górujący nad miasteczkiem Saint-Martin-de-Comminges Ośrodek Psychiatrii Penitencjarnej dr. Charles’a Wargniera. Choć oczywiście takich punktów w przestrzeni powieściowej, grających z naszą wyobraźnią i mających udział w zdarzeniach powieściowych, jest więcej, jak choćby ruiny dawnego ośrodka kolonijnego Les Isards. To jednak nie wszystko, atmosfera jest tak realna i jednocześnie wzbudzająca imaginację, również dzięki przyrodzie, klimatowi – zima, śnieg leżący wszędzie, śnieg padający niczym biblijny kataklizm, wiatr bez granic, zimno rzeczywiste i odczuwalne. W tym wszystkim wrzuceni są bohaterowie, dramatyczne zdarzenia i… czytelnik. W przypadku lektury tej książki naprawdę trzeba mierzyć się równolegle z żywiołami natury i ludzkimi lękami. I śmiem twierdzić, że autor „Bielszego odcienia śmierci” przyrodę Pirenejów i klimat zimy, w ich pięknym, tajemniczym majestacie, posępnej i złowrogiej niewiadomej, odmalowuje ciekawiej i bardziej udanie niż większość skandynawskich piewców samotni fiordów i pustych przestrzeni.
 
Kolejna, mistrzowsko rozwiązana przez Miniera, propozycja literacka obejmuje świat postaci literackich. Począwszy od głównego bohatera, komendanta Martina Servaza, po postacie epizodyczne, także posiadające swój charakter i wyraźny obraz. Zresztą wzajemne relacje interpersonalne, uwikłanie w elementy intrygi, powodują nieodparte wrażenie, że nikt i nic nie jest epizodem, lecz ważnym, nie zawsze rozpoznanym elementem wielkiej układanki. A sama galeria bohaterów i postaci świata przedstawionego jest imponująca liczbą, ale przede wszystkim ich jakościowym przedstawieniem. Wiodącą osobą dla omawianej powieści i kolejnego tytułu „Krąg” (miejmy nadzieję, że kolejnych, co wynika z fabuły dwóch wydanych tytułów) jest Martin Servaz, czterdziestoletni policjant z Tuluzy. Osoba, która w mniemaniu wielu czytelników, zwłaszcza tych młodszych, może zostać określona jako ktoś o niezbyt szerokich horyzontach myślowych, jeśli brać pod uwagę jego brak zainteresowań wieloma współcześnie modnymi tematami. Internet i nowinki technologiczne, dzisiejsza muzyka, moda na sport i zdrowe odżywanie, to kwestie, którymi nie zaprząta sobie głowy. Jak na policjanta w swoim wieku cechuje się niezdarnością fizyczną na granicy braku kondycji, zadziwiającą nieumiejętnością trafiania z broni palnej do celu, co wcale nie powoduje w nim typowo męskich chęci być lepszym w tej dziedzinie. Nie można też powiedzieć, że to klasyk i tradycjonalista w każdym calu. Z pewnością nie jest tego dowodem miłość do monumentalnej muzyki Mahlera. Servaz po prostu jest typem człowieka o dużej obojętności na wiele aspektów życia, którym jest w dużym zakresie zmęczony i chyba też za bardzo doświadczony samotnością. Po rozwodzie kobiety bardziej istnieją w jego wyobraźni planów na bliską przyszłość, a i kontakty z dorastającą córka sprawiają mu kłopoty i pełne są różnorodnych nie wypełnionych emocjonalnie miejsc. Jednocześnie, czym Minier wpisuje się w tradycję wielu znakomitych kryminałów, komendant Martin Servaz jako śledczy jest kimś spełniającym się, kimś, dla kogo dotarcie do prawdy przestępstwa i ujęcie jego sprawcy to sprawa honoru. W tym wszystkim pomaga mu ta strona osobowości, która nie potrafi trwać w marazmie – intuicja, przenikliwość, dociekliwość, analityczność myślenia i zdolność obserwacji tego co widoczne na powierzchni rzeczywistości, ale także pod jej powłoką. Wielu czytelników wygłaszających spostrzeżenia i uwagi poświęcone pierwszej powieści Miniera wskazują na zasadę kontrastowości w kreowaniu postaci literackich. Przeciwstawiając w pierwszej kolejności policjantowi Servazowi funkcjonariuszkę żandarmerii Irene Ziegler. Ta ostatnia to młoda, piękna, wysportowana, obdarzona wieloma umiejętnościami (na czele z szybka jazdą motocyklem i pilotowaniem helikopterów) kobieta, jak się okazuje lesbijka, pomimo tych przymiotów tylko z pozoru jest całkowitym przeciwieństwem. Z Servazem łączy ją właśnie dociekliwość, w jej własny sposób realizowana intuicja i obserwacja. Jest jeszcze jedna rzecz, związana z piękną oficer żandarmerii, ale w tym miejscu zdradzić nie mogę, by nie psuć przygody czytelniczej. Chcę jednak zwrócić uwagę, że w „Bielszym odcieniu śmierci” autor zastosował wyjątkowo udanie chwyt polegający na takiej budowie postaci literackich, że każda z poszczególnych postaci posiada cechy podobne, zbieżne z kolejną postacią obok tych, które także jej odo siebie wyróżniają. Dzięki temu uczestniczymy w ciekawie prowadzonej rozgrywce łączącej i oddalającej bohaterów, emocjonalnie integrującej i iskrząco odgraniczającej ich światy, uczucia, myśli i działania. Każda z tych postaci, w perspektywie całej fabuły, swoimi doświadczeniami zawodowymi, czynami, które były jej udziałem, emocjonalnego zaangażowania, czy po prostu bagażu życiowego, ma znaczenie dla opowieści i nie pozostawia czytelnika obojętnym. A galeria, jak już pisałem, tych postaci nie jest mała, by wymienić tylko: komendanta Servaza, oficer Ziegler, absolwentkę psychologii Dianę, sędziego Saint-Cyr, seryjnego zabójcę Hirtmanna, szefa kliniki Xaviera, ekscentrycznych współpracowników policyjnych Espérandieu i Samiry. I nie wymieniłem wszystkich, a tych kolejnych ważnych osób jest co najmniej kilka. 
 
Takie wykreowanie postaci literackich tylko wzmacnia fabułę powieściową, która jest trzecim mistrzowsko poprowadzonym elementem książki. „Bielszy odcień śmierci” od samego początku wciąga i już nie odpuszcza do końca. Trzeba przyznać, że fabuła jest poprowadzona bardzo atrakcyjnie i przede wszystkim zajmująco. I niekoniecznie należy doszukiwać się głównego wątku, albowiem tak naprawdę wzajemnie przeplatają się dwa nurty kryminalnych historii, które to raz łączą się, to dwa nie mają ze sobą nic wspólnego. W tle pojawia się jeszcze wiele pobocznych wątków, także z nawiązaniem do dominującej intrygi, ale też nie mających znaczenia dla niej. A zaczyna Minier i mocno, i ryzykownie. Z jednej bowiem strony u podnóża wspomnianych już Pirenejów, na pięknych i trudnodostępnych wysokościach dochodzi do niecodziennego zdarzenia kryminalnego. Pracownicy starej elektrowni wodnej na szczycie kolejki linowej znajdują zawieszone i nieludzko okaleczone ciało konia. Rzecz trudna do wykonania fizycznie oraz nie mieszcząca się w zbrodniczych wyobrażeniach większości przestępców i ich ścigających. Przez pewien moment mamy wrażenie, że autor przesadził, wraz z głównym bohaterem i innymi drażni nas i ironicznie śmieszy fakt, że będziemy zajmować się tragiczną śmiercią i zbezczeszczeniem ciała konia, może tylko dlatego, że pochodził ze stajni jednego z najbogatszych Francuzów. Ale gdy nabieramy coraz większych przypuszczeń, okazuje się, że to tylko początkiem i wkrótce pojawia się kolejne ciało – aptekarza, torturowanego i umierającego w niewyobrażalnych i świadomych jednocześnie boleściach, symbolicznie i teatralnie odzianego „na krzyżu”. A równolegle powoli i trwogą poznajemy historię i charakter, nieopodal położonego, zamkniętego i pilnie strzeżonego zakładu psychiatrycznego dla najniebezpieczniejszych przestępców Europy. Wystarczy? Pewnie dla większości czytelników tak. Jest ciekawie i groźnie, wraz z informacją, że na miejscach zdarzeń znaleziono materiał biologiczny zawierający DNA Hirtmanna, seryjnego zabójcy, zamkniętego we wspomnianym zakładzie, wielu odbiorców będzie oczekiwało na dalszych kartach książki literacko pasjonującego wyścigu kto i kiedy odpowie na pytanie, w jaki sposób, w takich warunkach ów zwyrodnialec dokonał swoich bestialskich czynów. I zatrzymam się w tym miejscu, bo przed każdy, kto nie czytał jeszcze powieści, daleka emocjonalna droga, pełna zwrotów akcji do samego finału. 
 
W tych fabularnych zdarzeniach chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na dwa aspekty, które dla mnie są ciekawą i wzbogacającą stroną powieściowej historii. Pierwsza wiąże się z charakterystycznym chyba tylko dla Francji problemem pokrywania się kompetencji i zakresu działań dwóch samodzielnych formacji mundurowych o charakterze policyjnym – Żandarmerii i Policji. Antagonizmy i tarcia na poziomie czysto instytucjonalnym, jak i konkretnych czynności śledczych, są interesującym wzbogaceniem wiedzy, ale przede wszystkim wspaniale wpisują się w relacje interpersonalne i ciekawie komplikują proces wykrywczy. Nie możemy zapominać, że dominujące decyzje i tak leżą w rękach sędziów śledczych. I tutaj dotykamy drugiego aspektu – realizmu całej powieści i jej poszczególnych scen. W tym zakresie Minier jawi się jako doskonały rzemieślnik. Kulisy prowadzonego śledztwa w licznych miejscach są szczegółowo i realistycznie przedstawione, a kolejne jego etapy w sposób przekonujący poprowadzone. I nie ma racji Gaja Grzegorzewska pisząc, że Minier zbyt skrupulatne opisuje działania policji i żandarmerii, a także poczynania policyjnych techników, które momentami przypominają podręcznik instruktażowy, tak jakby autor koniecznie pragnął zapewnić czytelnika, że doskonale orientuje się w tych kwestiach. Oczywiście autor kryminałów nie musi wybitnym znawcą tematyki kryminalistycznej, a uwzględniając udany pomysł literacki i umiejętnie artystycznie prowadzoną fabułę nawet nie musi takich kwestii w książce przywoływać. Ale też zwłaszcza pisarz umieszczający powieściowe historie w świecie współczesnym winien w wielu miejscach swoich książek zważać na dokonania kryminalistyki i praktyczną stronę działania na miejscach zdarzeń. A jak jest w powieściach w szczególności polskich autorów? Rzekłbym, zatrważająco słabo. Albo ich bohaterowie rozwiązujący zagadkę śledczą dysponują chyba czarodziejskimi mocami, bo nie widzieć skąd i na jakie podstawie łączą fakty, osoby i rzeczy (bo na pewno nie na mocy materialnych dowodów i ich właściwości odczytanych dzięki osiągnięciom techniki kryminalistycznej). Albo, jak już te zagadnienia się pojawiają, to bez wybaczania, tylko trzeba usiąść i śmiać się z indolencji i niewiedzy. Choć są wyjątki, jak np. Paweł Pollak. Reasumując zagadnienie, i autorzy, krytycy pokroju Gai Grzegorzewskiej, powinni mieć więcej pokory i zbytnio nie szafować słowami w tym zakresie, a raz w życiu przeczytać choćby pobieżnie jakiś podręcznik kryminalistyki. A Minierowi nie można niczego zarzucić, szczegółów śledztwa i kryminalistyki na miejscu zdarzenia jest w sam raz. 
 
„Bielszy odcień śmierci” jest już pozycją obowiązkową dla miłośnika literatury kryminalnej. I nie da się jej czytać z doskoku, to nie typ do odpoczynku i rozrywki. To przygoda emocjonalna i intelektualna z dużym ładunkiem artystycznym.

Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB