Recenzja: Peter May „Jezioro tajemnic”
Autor: Peter May
Tytuł: Jezioro tajemnic
Tłumaczenie: Jan Kabat
Wydawca: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-7885-830-0
Liczba stron: 416
…
Szkocki autor kryminałów, Peter May, wszedł przebojem na rynek wydawniczy. Uderzył najmocniej jak się da „Czarnym domem”, pierwszą powieścią z trylogii „Wyspa Lewis”. Kolejny tytuł, „Człowiek z wyspy Lewis” był nie mniej ekscytującą lekturą. Ostatnia książka z serii „Jezioro tajemnic” za to najbardziej zaskakuje.
Po raz kolejny zaskakuje kolorytem i swoistą geografią wyspy. Główny bohater powieściowego cyklu, Fin Macleod, który po odejściu z policji przeniósł się na stałe na rodzinną wyspę Lewis oraz jego kolega, kłusownik, Whistler Macaskill, są świadkami niezwykłego fenomenu przyrody – zniknięcia górskiego jeziora, które spływa do niżej położonego akwenu. Powiem szczerze, że chwilami zaczynałem mieć podejrzenie, że autor to wszystko wymyśla bez odniesienia do realiów, że tak wyjątkowe, tak niesamowite miejsce nie może istnieć w przestrzeni kuli ziemskiej. Okazuje się, że May niczego nie zmyśla. Jego Szkocja po prostu jest taka – niesamowita i wyjątkowa. A on potrafi ją literacko przenieść w swój powieściowy świat jak nikt inny. Wyspa Lewis, główna wyspa Hebrydów Zewnętrznych to jednak nie tylko interesujące i niepowtarzalne tło opowiadanej historii. Za tym tłem kryje się coś stanowczo więcej. Mam na myśli klimat i aurę, które przekraczają geograficzno-przyrodnicze właściwości tego miejsca. Surowość pogody zamkniętej pomiędzy wiecznie wiejącymi wiatrami a nieustanną wilgocią i zimnem wyznaczają niejako charakterologiczne granice żywych mieszkańców wyspy. Zresztą psychologiczne i emocjonalne barwy życia na Hebrydach nie dość, że są ciemne i tajemnicze, to tym razem dominują nad wszystkim w powieściowym świecie. Trzeba bowiem przyznać, że „Jezioro tajemnic” – jako ostatnia książka z cyklu – jest najmniej kryminalna, a tak naprawdę najbliżej jej do obyczajowo-psychologicznej opowieści.
Tym razem najważniejszą zagadką fabularną nie jest klasyczna sprawa kryminalna ze zbrodnią pod znakiem ofiary zabójstwa. Większe napięcie fabularne i narracyjną tajemnicę tworzą ludzkie historie, części bohaterów, których znamy już z poprzednich tytułów cyklu, ale też i nowych, oczywiście biograficznie uwikłanych w losy mieszkańców wyspy. Kolejny raz miejscowe historie, zamknięte w poplątanych życiorysach i osobistych tragediach, wypływają w najmniej spodziewanych momentach. Są jak znamię, którego nie da się usunąć, a w momentach podejmowania tej śmiałej próby w postaci wymazania historii, wracają ze zdwojoną siłą, niczym przekleństwo. Ten sposób kreowania rzeczywistości ludzkiej, dziejącej się na granicy dawnego i obecnego w wykonaniu Maya jest fascynujący. Oczywiście zamknięta w pewien sposób enklawa wysypy Lewis pomaga mu tworzyć siatkę dramatycznych emocji. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej tworzonym przez niego bohaterom to tak naprawdę dostrzeżemy szybko, że tak naprawdę nie są ważne nazwiska, nie ma też znaczenia miejsce powieściowych historii. Wyczuwamy, że to w rzeczywistości bardzo uniwersalne spojrzenie. Surowy klimat i purytańskie społeczeństwo tylko uwypuklają to, co zdarza się w każdym miejscu i w każdej historii ludzkich relacji – miłość i zdrada, przyjaźń i nienawiść, dobro i zło, życie i śmierć. Przeszłość, zwłaszcza ta zła, niedomknięta jak trzeba, zawsze wróci i wypali piętno na dniu dzisiejszym, zaważy na przyszłości. Tak też przejmująco dzieje się w ostatniej powieści cyklu Petera Maya.
Autor nie zdradza jednak gatunku kryminalnego. Przesuwa w nim jednak akcenty. W tej zagadce chodzi o co innego. Po spłynięciu wody z górskiego jeziora odkrywamy artefakty przeszłości w postaci rozbitego wraku samolotu i jednych zwłok. Wszystko początkowo wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, którego tajemnica zakryta została swoistymi cudami przyrody. Z pozoru więc niewyjaśniona sprawa zaginięcia jednego z najbardziej kiedyś rozpoznawanego mieszkańca wyspy, Roddy’ego Mackenzie, odnoszącego sukcesy na scenie muzycznej, stoi przed nami otworem, a odpowiedzi na trudne pytania rozwijają się na oczach. Im głębiej jednak wchodzimy w narracyjną opowieść, ustalając wraz z Finem Macleodem kolejne fakty dawnych czasów, tym bardziej zamykamy się w wielkiej niewiadomej. Zamiast odpowiedzi pojawiają się kolejne pytania, kolejne niejasności i sprzeczności. W tym właśnie ukrywa się kryminalny charakter powieści „Jezioro tajemnic”.
Śledztwo głównego bohatera, mające charakter zupełnie prywatny, bo przecież poza policyjną procedurą, jest interesujące głównie nie z powodu zagadki o podwójnym dnie. Pasjonująca i zajmująca jest zwłaszcza psychologiczna odsłona historii przyjaciół i znajomych sprzed lat, przerwana zaginięciem Roddy’ego, a na naszych oczach wracająca w jeszcze bardziej emocjonalnie skomplikowanej scenerii. Co ciekawe, ci którzy uciekali właśnie od przekleństwa wyspy, niezależnie gdzie są i w jakiej sytuacji się znajdują, muszą mierzyć się z nią ponownie. To nie wszystkie kwestie, które stają się udziałem wykreowanych przez Maya postaci. Nie mniej pasjonująca jest sprawa zderzenia religii, etyki i uczuć, dla których jesteśmy w stanie nawet zabić. Ci, którzy znają poprzednie powieści cyklu, będą wiedzieli o kogo chodzi. Idzie o miejscowego pastora, który postawiony zostaje przed decyzją sądu kościelnego. Sąd ten swoim postanowieniem stawia na szali całe życie pastora i wystawia na próbę wartości, którym hołdował swoją służbą. Dzięki temu także ten wątek jest ekscytujący dla nas czytelników.
Peter May w „Jeziorze tajemnic” swój cykl zamyka mistrzowskim zespoleniem kryminalnej zagadki i psychologicznego uwikłania bohaterów. To powieść, która wciąga intrygą. To w końcu książka, która pozwala zajrzeć w ciemną otchłań ludzkiej psychiki.
[dodajbox]
Zamieszczone w Baza recenzji Syndykatu ZwB i przeczytana dzięki wydawnictwu Albatros Andrzej Kuryłowicz

08/26/2015 @ 15:02
Ja byłam sceptycznie nastawiona do tej książki, ale okładka (tak wiem, wiem) zrobiła na mnie pozytywne wrażenie i jednak sięgnęłam po tej pozycję i… nie zawiodłam się. Słuszna ocena!